Ekonomiści mówią o czarnym scenariuszu. Polacy muszą być gotowi na dalsze wzrosty cen w sklepach

Według ekspertów, ceny w sklepach nadal będą rosły. Mięso, produkty tłuszczowe i używki mogą najbardziej podrożeć do końca tego roku. Scenariusz z inflacją wynoszącą 10% w 2022 roku również jest niewykluczony. Jednak bardziej realny jest wzrost wskaźnika do 6-7%. Jednocześnie trudne będzie zmniejszenie go poniżej 5%. Specjaliści przewidują, że ludzie zaczną domagać się wyższych płac. Ale zbyt duże podwyżki wynagrodzeń mogą oznaczać kolejne wzrosty cen na półkach sklepowych.

W sklepach od miesięcy obserwujemy wzrost cen. One w krótkim okresie najprawdopodobniej będą jeszcze przyspieszać, co prognozuje prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce. Dotyczy to zwłaszcza żywności. W tym przypadku niektóre wskaźniki, np. ceny skupu zbóż, sugerują, że do wyhamowania nie dojdzie w najbliższym czasie. Więcej też zapłacimy za różnego rodzaju usługi. Ponadto pojawiły się już zapowiedzi podwyższenia cen energii. Wprawdzie one zaplanowane są dopiero od przyszłego roku, ale to czynnik stale zasilający inflację.

– Sądzę, że tegoroczny bilans średnich wzrostów cen detalicznych zamknie się w przedziale 8-10%. Będą kategorie, które urosną znacznie bardziej. W mojej ocenie, mięso, produkty tłuszczowe oraz używki najbardziej zdrożeją do końca br. I tu mówimy o wzrostach ponadprzeciętnych, nawet dwucyfrowych – przewiduje ekonomista dr Krzysztof Łuczak z Grupy BLIX.

Prof. Krzysztof Piech z Uczeni Łazarskiego również stwierdza, że trzeba się nastawiać na wzrost cen w sklepach. Bank centralny nie chce się wycofać z polityki tzw. dodrukowywania pieniędzy i prawie zerowych stóp procentowych. Według eksperta, w skrajnym negatywnym scenariuszu możliwy jest wzrost inflacji do 10% za kilka miesięcy. To oznaczałoby kompletną porażkę polityki gospodarczej w naszym kraju, nie tylko pieniężnej.

– Niektórzy analitycy bankowi mówią o inflacji wynoszącej ok. 10%. A jeszcze niedawno prognozowali, że nie sięgnie ona 5% i zacznie się obniżać. Troszkę śmieszy mnie takie przesuwanie się od ściany do ściany. Od paru miesięcy podkreślam, że dalsze rozkręcanie się inflacji nie jest wykluczone. I oczywiście jest absolutnie możliwe, że w przyszłym roku ona dojdzie do 10%. Chociaż nie sądzę, żeby to było najbardziej prawdopodobne. Myślę, że bardziej realny jest wzrost do 6-7% – mówi prof. Orłowski.

Z kolei według prof. Stanisława Gomułki, głównego ekonomisty BCC i byłego wiceministra finansów, prawdopodobieństwo inflacji w wysokości 10% w 2022 roku wynosi 5-10%. Nie można tego lekceważyć, ale nie jest to perspektywa dominująca, przynajmniej w tej chwili. Zdaniem eksperta, trudne będzie w najbliższym czasie zmniejszenie ww. wskaźnika poniżej 5%. W sierpniu wyniósł 5,4% i był najwyższy od dwudziestu lat. Na koniec roku można oczekiwać inflacji około 6%.

– Władze utrzymują, że podwyżki cen są naturalnym efektem w sytuacji wyższego wzrostu gospodarczego. Niedokładnie tak jest. Istnieją kraje, które nie doświadczały wysokiej inflacji w takim przypadku. Możemy tutaj wspomnieć o Chinach czy Japonii, które potrafiły rozwijać się w tempie 10% rocznie przy bardzo ograniczonej inflacji – komentuje prof. Piech.

W krajach UE wskaźnik jest znacznie niższy niż w Polsce, co podkreśla prof. Gomułka. I dodaje, że według założeń rządu, wyniesie on w przyszłym roku ok. 3%. Ale jak zauważa ekspert, NBP mylił się przez ostatnie pół roku znacząco ze swoimi prognozami inflacyjnymi. Silny wzrost do poziomu powyżej górnej granicy oficjalnego celu inflacyjnego NBP, nie był przewidywany jako coś dominującego i trwałego. Być może i tym razem prognoza rządowa okaże się błędna.

– Jeśli przez kilka miesięcy inflacja utrzyma się na poziomie ponad 6%, to nie spowoduje to jakiegoś dużego niepokoju społecznego. Ludzie nie będą przeciwko niej protestować. Natomiast zaczną domagać się coraz wyższego wzrostu płac i świadczeń społecznych typu 500+. Każdy będzie widział, że coraz mniej pieniędzy zostaje w portfelu – dodaje prof. Piech.

Jak stwierdza dr Łuczak, Polacy są poirytowani tym, że ceny wszędzie idą w górę, ale realnie nie mają na to wpływu. Do tego rosną wynagrodzenia, choć już nie tak szybko, jak np. kwoty do zapłaty za żywność. Tego typu sytuacje zawsze kończą się poszukiwaniem oszczędności. Ekspert prognozuje, że największe podwyżki będą widoczne w sklepach małoformatowych. Takie placówki są ustawione w nierównej pozycji do tych wielkopowierzchniowych. Te ostatnie dużo zamawiają, dzięki czemu mają lepszą pozycję negocjacyjną, a finalnie ceny.

(Informacja prasowa MondayNews)


Współpraca