Ruszył proces ws. próby szantażu Mlekovity. Firma chce mediacji z oskarżonymi

01.09.2021 -

W Sądzie Okręgowym w Poznaniu rozpoczął się w piątek 27 sierpnia br. proces ws. próby szantażu mleczarni Mlekovita. Oskarżeni mieli żądać od firmy 4 mln zł w zamian za kompromitujące nagrania. Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego złożyła wniosek o skierowanie sprawy do mediacji.

We wrześniu 2019 r., po opublikowaniu w Internecie filmu przedstawiającego rzekome przerabianie dat ważności w hurtowni mleczarskiej w Kościanie (woj. wielkopolskie), właściciel firmy powiadomił prokuraturę o próbie szantażu. Zorganizowana grupa przestępcza miała próbować wyłudzić od przedsiębiorstwa 4 mln zł w zamian za niepublikowanie informacji nt. rzekomych nieprawidłowości.

Prokuratura Okręgowa w Poznaniu wszczęła postępowanie mające sprawdzić, czy w zakładzie rzeczywiście doszło do przerabiania dat ważności produktów mleczarskich i jednocześnie dotyczące próby szantażu. W kwietniu 2020 r. "wobec stwierdzenia braku znamion czynu zabronionego" śledczy umorzyli część postepowania dotyczącą antydatowania produktów. W sprawie próby szantażu oskarżono cztery osoby - prawnika, byłego dziennikarza i dwoje byłych już pracowników firmy.

W piątek w Sądzie Okręgowym w Poznaniu rozpoczął się proces ws. próby wyłudzenia od firmy 4 mln zł. Troje składających wyjaśnienia oskarżonych nie przyznało się do winy. Przemysław S., były pracownik kościańskiej hurtowni, który został z niej zwolniony dyscyplinarnie poinformował, że w marcu zawarł ugodę z Mlekovitą ws. sposobu zakończenia z nim umowy o pracę. Dodał, że dysponuje nagraniami z monitoringu firmy, które chce przedstawić na sali sądowej. Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego, czyli poszkodowanej spółdzielni mleczarskiej, złożyła na koniec piątkowej rozprawy wniosek o skierowanie sprawy do mediacji.

Marcin O., Przemysław S., Paweł Miter (zgodził się na publikację danych - PAP) oraz Zuzanna C.-J., są oskarżeni o to, że od 21 maja 2019 r. do 23 września 2019 r. brali udział w założonej i kierowanej przez Marcina O. zorganizowanej grupie przestępczej, mającej na celu usiłowanie doprowadzenie spółdzielni mleczarskiej Mlekovita do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w kwocie 4 mln zł.

Oskarżeni mieli wprowadzić w błąd prezesa spółdzielni co do istnienia faktów potwierdzających fałszowanie dat przydatności do spożycia produktów przetrzymywanych w kościańskiej hurtowni należącej do firmy. Są oni także oskarżeni o stosowanie bezprawnych gróźb spowodowania postępowania karnego wskutek złożenia bezpodstawnego zawiadomienia do organów ścigania o popełnieniu przestępstwa podrabiania dat ważności produktów żywnościowych.

"Przy czym zamierzonego celu nie osiągnęli z uwagi na odmowę zapłaty żądanej kwoty oraz poinformowanie przez pokrzywdzonych organów ścigania" - powiedział odczytujący akt oskarżenia prokurator Łukasz Stanke.

Zuzanna C.-J. została oskarżona także o to, że od 17 lipca 2019 r. do 23 września 2019 r. działając w grupie przestępczej ułatwiła pozostałym oskarżonym popełnienie zarzucanego im czynu poprzez poinformowanie ich o przebiegu spotkań kierownictwa firmy i ujawnienie im tajemnic przedsiębiorstwa.

Marcin O., prawnik z Leszna, nie przyznał się na piątkowej rozprawie do popełnienia zarzucanych mu przestępstw. "Ta cała sprawa ma zupełnie inny oddźwięk niż przedstawia to prokurator" - zaznaczył w swoich wyjaśnieniach.

Powiedział, że w maju 2019 r. do jego kancelarii przyszedł jego kolega Przemysław S. zatrudniony wówczas w Mlekovicie, który poinformował go o tym, iż posiada nagrania świadczące o fałszowaniu dat przydatności do spożycia produktów w kościańskiej hurtowni. Marcin O. podkreślił, że widział te nagrania. Przemysław S. miał sfilmować telefonem zapisy monitoringu hurtowni. "Były też nagrania audio, w których są nagrani pracownicy spółdzielni, którzy przyznają się do antydatowania produktów" - zaznaczył.

Marcin O. powiedział, że jego kancelaria wystosowała pismo do kierownictwa firmy z prośbą o wyjaśnienie sprawy rzekomego antydatowania produktów. Do pisma dołączył linki do kilku filmów opublikowanych w internecie. "Na to otrzymaliśmy pismo z kancelarii, że takie pismo stanowi naruszenie RODO" - powiedział, zaznaczając, że poza tym firma nie zareagowała na doniesienie o rzekomym procederze fałszowania dat ważności.

Oskarżony twierdził przed sądem, że próbował zainteresować sprawą dziennikarzy, ale nie było żadnego odzewu. Ostatecznie skontaktował się z warszawskim dziennikarzem Pawłem Miterem, z którym w przeszłości razem studiował.

Po dyscyplinarnym zwolnieniu Przemysława S. z pracy w hurtowni Marcin O. rozpoczął rozmowy z Mlekovitą na temat wypłaty odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych za takie rozwiązanie umowy. Oskarżony powiedział, że w czasie jednego ze spotkań pokazał przedstawicielowi kierownictwa hurtowni nagrania, którymi dysponował. Krótko po tym spotkaniu do kancelarii oskarżonego miał przyjechać prezes spółdzielni. Oskarżony przekonywał, że szefostwo firmy nie chciało obejrzeć dowodów na rzekome antydatowanie produktów.

Oskarżony powiedział, że przedstawiciele przedsiębiorstwa zaproponowali ugodę ws. zwolnienia Przemysława S. Firma miała wyrazić chęć cofnięcia dyscyplinarnego zwolnienia oskarżonemu i wypłacenie mu odszkodowania pod warunkiem oddania nagrań i przyznania się przez Przemysława S. do manipulacji. "To było niesmaczne po prostu" - powiedział Marcin O. Przyznał, że żądał od firmy 20 tys. zł za dyscyplinarne zwolnienie Przemysława S. "Nigdy nie wskazywałem żadnej kwoty za nagrania" - podkreślił.

Marcin O. zarzucił prokuratorowi prowadzącemu postępowanie niechęć do zajęcia się sprawą rzekomego antydatowania produktów. "Naciskał na to, że jakieś pieniądze chcieliśmy wyłudzić, natomiast nigdy nie zajmował się tym, co naprawdę chcieliśmy mu przekazać, nie poprosił o nagrania, które chcieliśmy mu przekazać" - zaznaczył oskarżony.

Według oskarżonego, jesienią 2019 r. do jego leszczyńskiej kancelarii wkroczyli funkcjonariusze CBŚP, którzy zażądali wszelkich nośników danych mogących zawierać nagrania rzekomego procederu antydatowania. W tym czasie w kancelarii przebywał także Przemysław S., który pod pozorem udania się do toalety miał schować swój telefon z oryginalnymi nagraniami z monitoringu hurtowni w koszu na śmieci. "Mamy oryginalne nagrania, Mlekovita nie jest w stanie się z tego +wyślizgać+" - mówił Marcin O.

Oskarżony Przemysław S., który również nie przyznał się do winy, powiedział, że w kościańskiej hurtowni pracował jako magazynier od kwietnia 2018 r. Przekonywał, że tłem jego dyscyplinarnego zwolnienia był konflikt z nadzorującą go brygadzistką, która chciała, by uczestniczył w rzekomym procederze fałszowania dat ważności.

"Wiedziałem, że dochodzi do procederu antydatowania produktów, ale nigdy nie brałem w tym udziału" - powiedział. Według niego pracownicy hurtowni mieli zrywać etykiety lub za pomocą zmywacza do paznokci i wacików ścierać daty ważności.

"Postanowiłem zebrać kilkadziesiąt nagrań z monitoringu, do którego mieliśmy dostęp, ponieważ był on ogólnodostępny dla pracowników celem weryfikacji ewentualnych nieprawidłowości w składaniu zamówień" - powiedział Przemysław S. Dodał, że jego koledzy z pracy wiedzieli co robi. Przekonywał, że nagrywał zapisy monitoringu "dla własnego bezpieczeństwa" w obawie przed złym traktowaniem przez brygadzistkę.

Oskarżony powiedział, że ma łącznie 14 GB nagrań monitoringu. "Sąd dostanie wszystko do wglądu" - zapewnił.

Przemysław S. powiedział, że nie żądał od Mlekovity 4 mln zł. "Rozmawialiśmy o odszkodowaniu w wysokości 20 tys. zł i to była cała kwestia" - powiedział.

Oskarżony przedstawił sądowi ugodę, którą w marcu 2021 r. zawarł z Mlekovitą przed sądem pracy w Lesznie, z propozycją zawarcia której wystąpiła firma. Zgodnie z ugodą przedsiębiorstwo zmieniło oskarżonemu dyscyplinarne zwolnienie z pracy na zakończenie umowy o pracę za porozumieniem stron. "Jak na członka zorganizowanej grupy przestępczej, która chce wyłudzić rzekome 4 mln zł to taka trochę (dziwna) sytuacja" - ironizował oskarżony.

Zuzanna C.-J. nie przyznała się do winy. W swoich wyjaśnieniach opisywała, że w omawianym okresie w zakładzie narastał problem braku odpowiedniej liczby pracowników. - Pracy cały czas przybywało, a brakowało przysłowiowych rąk do pracy - powiedziała.

Wskazała, że nic nie wiedziała o rzekomym antydatowaniu produktów, jednocześnie przyznała, że zakład w Kościanie w lipcu 2019 r. był kontrolowany "pod kątem prawidłowości działania oddziału" w związku z rzekomym antydatowaniem produktów.

Powiedziała, że kontaktowała się z pozostałymi oskarżonymi na polecenie swoich przełożonych. - Z jednej strony wysyłają mnie do ludzi, którzy jak się później w toku śledztwa okazało, zostali oskarżeni o popełnienie przestępstwa, a z drugiej strony ja miałam im dostarczać jakieś informacje i być w tej grupie. To jest dla mnie naprawdę nielogiczne - mówiła.

Pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego adwokat Natalia Ciołek pod koniec piątkowej rozprawy złożyła wniosek o skierowanie sprawy do mediacji. Jak powiedziała na sali sądowej, wniosek prezesa firmy motywowany jest tym, że chce on „wyciągnąć rękę do oskarżonych". Po rozprawie prawnik odmówiła PAP odpowiedzi na pytanie o przyczyny złożenia oferty mediacji.

W toku mediacji może dojść do ugody między stornami, jednak nie kończy ona postępowania karnego. W sprawie z oskarżenia publicznego ugoda zawarta przed mediatorem jest dokumentem zawierającym zgodne deklaracje stron, co do sposobu zakończenia sprawy. Nie ma ona mocy prawnej, jednak sąd bierze pod uwagę treść ugody mediacyjnej przy rozstrzygnięciu sprawy.

Obrońca Przemysława S. adwokat Paweł Grondal powiedział PAP, że był bardzo zaskoczony wnioskiem o skierowanie sprawy do mediacji. - Z czymś takim się jeszcze nigdy nie spotkałem - podkreślił. - Trudno mi ocenić, co z tym wnioskiem się stanie dalej i jaki jest jego prawdziwy sens - dodał, zaznaczając, że jest otwarty na rozmowy i znalezienie porozumienia.

Prokurator Łukasz Stanke z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu przyznał w rozmowie z PAP, że złożony wniosek zaskoczył go. "Strony mają zawsze prawo rozmawiać. W mojej ocenie to nie wpływa w żaden sposób na postępowanie karne" - zaznaczył.

Pytany o powody umorzenia wątku śledztwa dotyczącego rzekomego antydatowania produktów w hurtowni w Kościanie zaznaczył, że podjęto taką decyzję z uwagi na "brak znamion czynu zabronionego". "Żadnych dowodów na to, żeby doszło do przestępstwa antydatowania nie znaleźliśmy" - podkreślił.

Dopytany powiedział, że nie dochodziło do czynów, o których mówili w sądzie oskarżeni. - A jeżeli dochodziło do zmiany etykiet to było to w pełni akceptowalne wewnętrznym regulaminem i sposobem działania firmy - powiedział. Przyznał, że doszło do sytuacji, w której część etykiet produktów została zalana. - I te etykiety zostały poprawione na te same daty, które były wcześniej. I to znajduje odzwierciedlenie w dokumentacji wewnętrznej spółki - wyjaśnił.

Podkreślił, że wbrew twierdzeniom oskarżonych prokuratura nie otrzymała propozycji przekazania jej nagrań z rzekomym antydatowaniem produktów. - To są gołosłowne twierdzenia - podkreślił.

Następną rozprawę w procesie zaplanowano na listopad.

(01.09.2021 za farmer.pl/PAP)


Współpraca