Komentarz Redaktora Naczelnego Krzysztofa Wróblewskiego

  
       Jak dotąd Unia Europejska była rozbrojona, ale najedzona. Teraz zaczyna się dozbrajać. Jednak nie zamierza być już najedzona, bowiem wcielenie w życie ideologii Zielonego Ładu oznacza rozbrojenie unijnego rolnictwa. Czyli ograniczenie produkcji własnej żywności – i to wysokiej jakości – zapewniającej bezpieczeństwo żywnościowe mieszkańcom UE.  Zagrożony jest też poziom rezerw strategicznych –
zapasów na wypadek wojny i klęsk żywiołowych.
        Elity polityczne UE jakby zapomniały, że trzeba pomóc głodującym w Afryce, w Azji czy też nawet w Ameryce Południowej. Jak wykazały konkretne przykłady podstawowym źródłem wojen i różnorakich migracji jest bieda.
        Do świadomości wspomnianych elit bardzo opornie dociera fakt, że żywność może być skuteczną bronią. Przykładem jest rosyjskie zboże, często ukradzione, Ukraińcom sprzedawane po dumpingowych cenach.  Ale również ukraińskie zboże przyczyniło się do rozwalenia rynku zbóż, co najbardziej odczuły państwa przyfrontowe, a więc i Polska. Bo przyjaciel też może strzelić przyjacielowi w przysłowiowe kolano.

Wojna w Ukrainie

uświadomiła nam, że  zagrożona jest także Polska. Pojawiły się opinie, że może to być nawet konflikt zbrojny, a nie tylko wojna hybrydowa. Według wielu znawców tematu może do niego dojść nawet za pięć lat – są to najbardziej pesymistyczne prognozy – i to mimo tego, że Polska jest członkiem NATO. Pesymiści bowiem  nie
do końca przekonani o skuteczności artykułu 5 tego układu obronnego! Chociaż przeważa opinia, że NATO nas obroni! Jednak państwa UE powinny wydawać znacznie więcej pieniędzy na obronność. Szczególnie zaniedbania Niemiec, Francji i innych państw starej Unii w tej materii są ogromne. Nie byłoby tych problemów, gdyby bogate państwa UE wydawały na obronność przynajmniej 2 procent Produktu Krajowego Brutto. Trzeba tutaj przypomnieć, że Polska, która jest jednym z najbiedniejszych członków klubu bogatych, bo tak też można nazwać Unię Europejską, wydaje na obronność blisko 4 procent PKB!  W końcu do elit politycznych UE dotarła gorzka prawda, że parasol militarny wujka Sama, to za mało, że nadszedł czas poważnego wzmocnienia potencjału obronnego. Co wymaga wydania setek miliardów euro i najlepiej, gdyby wydano je w UE. Ale moce produkcyjne unijnej zbrojeniówki są ograniczone. I trzeba rozruszać przemysł obronny.
        W Polsce, która jest państwem przyfrontowym, a niektórzy mówią, że nawet frontowym wspomniane problemy są widziane  ostrzej. Każdego dnia na łamach mediów toczą się ożywione dyskusje związane z bezpieczeństwem militarnym Polski.  Na ten temat wypowiadają się dosłownie „tony” ekspertów zarówno cywilnych jak i wojskowych. Swoje pięć groszy dokładają też politycy ze wszystkich opcji. I tak ci, co rządzą, twierdzą, że dbają o armię i podejmują właściwe decyzje dotyczące zakupów uzbrojenia i organizacji wojska. Zaś ich poprzednicy, zasiadając na rządowych stołkach, popełniali fatalne błędy i rozbrajali armię. Rzecz jasna zupełnie inaczej widzą ów problem politycy opozycji!         Jednak wszyscy poważni eksperci i politycy są zgodni co do tego, że  Polska powinna mieć bardzo silną armię, aby odstraszyć potencjalnego rosyjskiego agresora. Co oznacza wydatek setek miliardów złotych w ciągu najbliższych 10 lat!

Niestety bezpieczeństwo

żywnościowe Polski to temat zaniedbany, słabo przebijający się do opinii publicznej. Nie pasjonują się też tym zagadnieniem politycy i wszelacy eksperci. Powszechna jest zgoda, że powinniśmy mieć duże zapasy pocisków artyleryjskich kalibru 155 milimetrów. Ale o zapasach w kontekście naszego bezpieczeństwa żywnościowego mówi się mało, a właściwie to wcale. A przecież jest to jeden z mechanizmów, który pomógłby w stabilizacji rynku – nie tylko zbożowego, ale i mleczarskiego.  Na polskie rolnictwo patrzy się obecnie wyłącznie w kontekście obecnych protestów. Mówiąc obrazowo, chodzi o jak najszybsze zgaszenie pożaru zbożowego jak najmniejszymi kosztami. Wszak tak można nazwać te 2 miliardy złotych dopłat do sprzedawanego zboża. Z jednej strony oczywiste jest, że jest to zbyt mała suma, by ugasić ów pożar i związane z nim protesty. Z drugiej strony oczywiste jest, że tegoroczny budżet z racji wyborów i obietnic wyborczych jest napięty do granic możliwości. Czy aby, w kontekście zacieśniającej się współpracy z Ukrainą, nie warto zacząć poważnej debaty na temat przyszłości produkcji zbóż – nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech, Francji oraz innych państwach UE? Oczywiście, że warto. Ale chyba brakuje odważnych do przedstawiania czarnego scenariusza?  Szczególnie w kontekście zbliżających się wyborów do Parlamentu Europejskiego.

Od wielu tygodni

piszemy o zbliżającym się krachu na polskim rynku mleka. Z mlekiem jest źle w całej Unii ze względu na wysokie koszty produkcji. Są one główną przyczyną słabej konkurencyjności unijnych produktów na światowym rynku mleka.    U nas jest szczególnie źle. Jako że polski eksport zamiera, także ze względu na umacniającą się złotówkę, mleczarzom pozostaje walka o rynek krajowy! A tu rządzą wielkie sieci handlowe stosujące praktyki, które przez ekspertów są dosadnie nazywane jako neokolonialne.  
         Aby zachować równowagę na rynku krajowym, eksport produktów mleczarskich musi stanowić  ponad 30 procent całości   wyprodukowanego w Polsce mleka! Moim zdaniem jest to blisko 40 procent. Pytanie jest proste – jak zagospodarować te dodatkowe nadwyżki mleka powstałe z racji ograniczenia eksportu, a także z powodu ograniczeń siły nabywczej konsumentów oraz zwiększenia wolumenu produkcji mleka. Tak. Rolnicy, obawiając się spadku cen skupu, zaczęli zwiększać produkcję białego surowca. Wszak kredyty trzeba spłacać a koszty produkcji i „przeżycia” rosną systematycznie z miesiąca na miesiąc.
         Drodzy mleczarze zapytajcie szanownych kandydatów do Parlamentu Europejskiego, szczególnie tych reprezentujących rządzącą koalicję, jak widzą unijną interwencję na rynku mleka? Bo ja ją czarno widzę.  Przecież o konieczności jej uruchomienia trzeba było zacząć rozmowy przynajmniej 3 miesiące temu!  A tak naprawdę to jeszcze poprzednia ekipa rządowa powinna zrobić pierwsze kroki w tej materii!
       Wielokrotnie pisałem, że mleczarstwo to najważniejsza gałąź naszego rolnictwa. Ma strategiczne znaczenie nie tylko z racji profilu swojej produkcji, ale też z racji tego, że polski producent jest powiązany z polskim przetwórcą, który z reguły dysponuje nowoczesną technologią.  Przypominam po raz kolejny: w mleczarstwie dominuje polski kapitał zarówno spółdzielczy jak i prywatny?  Co w naszej całej gospodarce narodowej jest niezbyt często spotykane !

Zachęcam do debaty

na temat teraźniejszości i przyszłości polskiej branży mleczarskiej? Także na łamach Polski Rolnej. Obyśmy jej nie zaczęli za późno, bo jeżeli unijny kapitał w znacznej wysokości zostanie wpompowany w rozwój ukraińskiego mleczarstwa. To na debatę będzie za późno. Pozostanie tylko stypa!
 
Krzysztof Wróblewski

Współpraca