Prof. dr hab. inż. Janusz Budny - Gospodarowanie energią

Stowarzyszenie Naukowo-Techniczne „Energia i środowisko w mleczarstwie”



Gospodarowanie energią

Czyniąc obserwację środowiska naturalnego człowieka poczynamy zauważać jego zmiany, mogące zagrażać naszemu gatunkowi biologicznemu. Zmiany te są przypisywane właśnie człowiekowi, który ponad możliwości asymilacyjne naszej planety wykorzystuje nadmiernie przemiany energetyczne. Czy czynimy to rozsądnie, a ponadto, co to znaczy rozsądnie?



Czynienie rozsądnie to znaczy postępowanie kierujące się nabytym potencjałem człowieczego umysłu. Nabycie tego potencjału intelektualnego człowiek zawdzięcza znacznemu okresowi rozwoju naszego gatunku, w długim okresie o charakterze ewolucyjnym, np. okresy klimatyczne. Interpretując te zjawiska, czy potrafimy skutecznie oddzielać okresy dobre od okresów złych, definiowane według powszechnie przyjętego przez ludzkość sposobu i przepisu? Ten przepis nazywany potocznie jako zgodny i przyporządkowany „zdrowemu rozsądkowi”, czyli zgodny z tym porzekadłem. Kierując się ku tej właściwości człowieka, jaką jest ów „zdrowy rozsądek” czy potrafimy gospodarować tym, co nam Natura podsuwa?

To znaczy, czy potrafimy „rozsądnie gospodarować”? A co to znaczy „gospodarować”?

Postaram się o własną definicję tego pojęcia. Gospodarować a już szczególnie dobrze gospodarować, to znaczy racjonalnie, czyli z użyciem i wykorzystaniem naszego umysłu, korzystać z dóbr podawanych nam przez NATURĘ, zwaną też PRZYRODĄ, bez uszczerbku dla tych dóbr. Zależnie od natężenia dokonywania tego, lub tych uszczerbków, człowiek może wyczerpać swoją przygodę z NATURĄ, pomimo znacznego potencjału umysłowego.

Potencjał ten przypisujemy naszemu podejściu do otaczających nas: materii i energii. Tekst ten poświęcę głównie energii, bez filozoficznego wnikania w odpowiedź na pytanie: co było pierwsze? W ten sposób wielce skrócony przypatrzymy się jak człowiek gospodaruje energią?

Pocznijmy od bardzo skróconej definicji energii. Energia to jest zmagazynowana praca lub inaczej, jest to zdolność do wykonywania pracy. Energia i praca są blisko spokrewnione. Wykonując pracę, lub porównując różne rodzaje pracy i używanej do niej ilości energii, pytamy się, czy człowiek stara się tak operować tym dobrem, aby użyć jej jak najmniej? Czy też ilością wykorzystywanej do tej pracy energią niezbyt się zajmuje? Na ogół stara się swojej „energii fizjologicznej” włożyć w wykonywaną pracę jak najoszczędniej. Po to wymyślił maszynę (!?). Ta maszyna zastępuje człowieka, a proces ten staramy się definiować „uprzemysłowieniem”. Stało się ono zarzewiem do, być może obecnie nadmiernego, wykorzystywania różnych postaci i źródeł energii i jednocześnie towarzyszącym temu zjawiskom. Kiedy człowiek rozwinął, być może obecnie zbyt nadmiernie uprzemysłowienie pracy to podniósł znacznie potrzebę użycia dużych ilości energii, wykraczających znacząco poza jego możliwości i potrzeby fizjologiczne. Musiał też sięgnąć po użycie energii różnych form, nazywanych też źródłami energii. Niektóre źródła poczęły się wyczerpywać. Źródła te nazywamy nieodnawialnymi. To jest wada tych źródeł i ich zasobności. Inną wadą, być może jeszcze bardziej dla nas kłopotliwą jest wprowadzenie do naszej atmosfery produktów spalania. Szkodząc tej atmosferze i powodując wiele innych bardziej szkodliwych dla samego człowieka zjawisk. Człowiek współczesny niezbyt intensywnie przyjął na siebie kłopoty związane ze spalaniem.

Spalanie, naturalne zjawisko przyrodnicze, ujarzmione niegdyś przez człowieka, pozornie jedynie stało się naszym dobrem. Używam tu słowa „pozornie”, ponieważ to powszechne zjawisko przyrodnicze jest przez nas różnie postrzegane. Opanowanie, a nawet ujarzmienie przez człowieka tego zjawiska przyrodniczego może być naszym sukcesem. W mitologii starożytnej istnieje opowieść o Prometeuszu, który wykradł bogom ogień i podarował człowiekowi. Czy ten umiejętnie, i z pożytkiem dla człowieka wykorzystywał i wykorzystuje to zjawisko przyrodnicze. Oto jest współczesny kłopot, ale z pewnym opóźnieniem przez człowieka postrzegany!

Z tych, a może i innych nieujętych w tym tekście zjawisk, musimy stanowczo i usilnie sięgnąć do GOSPODAROWANIA w użyciu energii, szczególnie ze źródeł nieodnawialnych.

Wchodząc nieco w obszar beletrystyczny tego opracowania, sięgnę do tekstu Oskara Kolberga w dziale „Encyklopedia staropolska”: …”obok wad i zalet narodu polskiego, … a ponadto łagodności, towarzyskości i w ogóle wielkich przymiotów serca, posiadają jeszcze Polacy cnotę gospodarności”.

A gospodarność owa i jej odmiana, czyli gospodarka, istnieją we współczesnym społeczeństwie w najbardziej rozmaitych formach jako: gospodarka światowa, narodowa, naturalna, towarowa, leśna, rolna, również mleczna, itp. Mówimy też i piszemy: gospodarka polityczna albo polityka gospodarcza. A zatem słowo gospodarność jawi się w różnych formach i odmianach. Mówimy też dobra gospodarka i zła gospodarka, dobry gospodarz i zły gospodarz. Przymiotnikowość słowa gospodarka i gospodarność jako możliwości oceny ich stanu lub rozwoju, jest rozpowszechniona w społeczeństwie i tzw. polityce, w obyczajowości.

I tak dochodzimy do powszechności używania w dzisiejszym społeczeństwie słowa „gospodarowanie”. Sposób i jakość (dobra lub zła) gospodarowania energią dotyka już nie tylko aspektów materialnych, czyli ilościowych, np. w obszarze poznawania zasobów paliw nieodnawialnych, ale i to coraz bardziej środowiskowych. Czyli jakości środowiska, w którym oddychamy. Dotyka w ten sposób naszej najbardziej wrażliwej dziedziny: oddychania! Jemy na ogół kilka razy dziennie, ale oddychamy kilkadziesiąt razy na minutę. Oddychamy gazową postacią powietrza, zanieczyszczonego produktami metabolizmu roślin i zwierząt, oraz tak obecnie nadmiernie rozwiniętego spalania paliw nieodnawialnych. Natura tak ukształtowała ten obieg, że rośliny wykorzystują metabolizm zwierząt (CO2), a zwierzęta produkt metabolizmu roślin (O2). Zachwianie tego obiegu grozi katastrofą dla obydwu postaci ŻYCIA. To jest zwierząt i roślin. I nas!

Przybliżmy się mleczarstwu.

Dotknijmy pewnego pojęcia „gazy cieplarniane”.

I bardzo intrygującego nas określenia, że to właśnie ta postać materii może być główną przyczyną, na razie umiarkowanego, ale zmierzającego do intensywniejszego ocieplania naszej planety. Mówi się i pisze o tym intensywnie i powszechnie. A życie wymaga wszak klimatu optymalnego dla tej postaci materii. Czyż nie pamiętamy o wartości 36,6O w skali Celsjusza?

Wszak hodowli krów, a zatem i mleczarstwu w obecnej postaci „przemysłowej”, przypisuje się współcześnie wytwarzanie ponad 30% (!?) właśnie tzw. gazów cieplarnianych. W jednym z periodyków rolniczych pojawiło się nawet wołanie, abyśmy byli „wolni od krów”

(!%). Tak więc czyni się krowę, między innymi, jako przyczynę katastrofy klimatycznej naszej planety!

A przecież to krowa nas żywi, produkuje rolnictwu obornik, najdoskonalszy nawóz naturalny, włączając słomę traktowaną niekiedy jako „odpad rolniczy”, w nawożenie gleb uprawnych w obiegu zamkniętym.

Używam tu pojęcia „obieg zamknięty”. Zwrot ten staje się dosyć popularny w różnych obszarach dokonywań współczesnego człowieka. Najprościej można powiedzieć, że obieg zamknięty oznacza też nie wynoszenie poza określony proces produktów niepożądanych. Odniosę się tutaj np. do procesu serwowarskiego. Otóż serwatka była, jeszcze nie tak dawno, w serwowarstwie produktem „ubocznym”, jak gdyby niepożądanym. Jak bardzo zmienił się jej statut obecnie. Została włączona do obiegu zamkniętego. W mleku i serwatce znajduje się najwięcej wody. Czy ujęcie tego związku chemicznego (H2O) w obieg zamknięty w mleczarstwie nie byłoby rozwiązaniem bardzo pożytecznym?

Nie tylko w tym krótkim tekście, który podarowuję obecnej Konferencji, używam uparcie słowa „mleczarstwo”! Aczkolwiek godzę się też na używanie słów „przemysł mleczarski”. Okazują się one w sytuacji, kiedy wyżywienie współczesnego społeczeństwa zaczyna być zagrożone, ważną formą przetwarzania surowca o nazwie „mleko” do postaci, którą człowiek najchętniej zaakceptuje. Gdybym miał się pokusić o słowo, wskazując na potrzebę zastosowania formuły „przemysłowej” do przetwórstwa zwanego mleczarstwem, akceptuję słowa „przemysł mleczarski”. Równie godzę się na nazwy związane z innymi formami przetwórni żywności, a więc np. przemysł mięsny, przemysł spirytusowy. Niektóre z tych form okazują się jednak w nazewnictwie odporne. Mówimy, zatem „piwowarstwo”, „piekarstwo”. I odpowiednio: piekarz, piwowar. Mówimy potocznie, że ktoś pracuje w piekarni, browarze.

O przetwórni mleka mówimy tradycyjnie „mleczarnia”, aczkolwiek jest powszechną formułą „zakład mleczarski”. W moim dyplomie inżynierskim mam napisane: „inżynier mleczarstwa”.

No, a słowo „mleczarz”? Czyż nie brzmi piękniej, aniżeli słowa: pracownik mleczarni, pracownik przemysłu mleczarskiego? Nasza „Konferencja energetyczna polskiego mleczarstwa” też na przestrzeni czasu doświadczała różnorodności nazewniczej: np. „energia i środowisko w mleczarstwie”, „energia i środowisko w przemyśle mleczarskim” (!?).

Podstawą mleczarstwa w okresie przedindustrialnym (jakie to brzydkie słowo!), a które można by było nazwać „mleczarstwem tradycyjnym”, była zgodność ze środowiskiem przyrodniczym. Przetwórnie mleka, czyli mleczarnie (może bardziej by pasowała tu nazwa „mleczarenki”?) były osadzone w środowiskach rolniczych, o znaczącym areale łąk i pastwisk, generujących chów bydła mlecznego.

W ten sposób następowało powiązanie rolnictwa z przetwarzaniem mleka, nie tylko organizacyjnie ale również socjalnie, co wiązało mleczarstwo z rolnictwem. Generowało gospodarkę mleczną, gospodarkę obornikiem w obiegu zamkniętym, gospodarkę słomą. Dominowały krótkie łańcuchy technologiczne, czyli jak najmniejszą interwencję w mleko, które jest tkanką żywą.

Dodam również, że współczesne mleczarstwo, nie tylko polskie, doświadczane jest przez nadmierne zauroczenie „techniką” (?!). Przejawiło się to wieloma zagrożeniami środowiskowymi, nazywanymi np. ślad węglowy, ślad plastikowy, ślad wodny itp.

 


Współpraca