Ceny żywności dalej będą rosły? Gantner: Będzie to zależało od wielu, często nieprzewidywalnych czynników

23.03.2023 -

Andrzej Gantner w wywiadzie dla naszego serwisu odniósł się do czynników, które w najbliższych miesiącach będą wpływały na ceny żywności.

Dyrektor Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców podkreślił, że w przeciwieństwie do innych kategorii produktów, na końcową cenę żywność wpływ ma szereg czynników w całym bardzo zróżnicowanym łańcuchu produkcji i sprzedaży. Jego zdaniem w najbliższych tygodniach ceny warzyw zaczną notować spadki.

Jakie czynniki wpływają na ceny żywności?

Światrolnika.info: Jak w Pana opinii będą kształtować się ceny żywności w nadchodzących miesiącach?

Andrzej Gantner: To jest dosyć trudne pytanie, ponieważ ceny żywności to nie ceny telewizorów i mamy doczynienia z wieloma, nie do końca przewidywalnymi czynnikami, które oddziałują przede wszystkim na koszty produkcji żywności takimi jak energia, gaz, koszty nawozów, transport i opakowania, ale również warunki pogodowe, które determinują dostępność i jakość produktów rolnych oraz sytuacja geopolityczna wynikająca, chociażby ze skutków wojny w Ukrainie. Obecnie jesteśmy na tak zwanym przednówku, który tradycyjnie oznacza wyższe ceny warzyw. Jednak obecne rekordowe wręcz ceny warzyw ciepłolubnych takich jak papryka, pomidor, ogórek to pochodna kumulacji niekorzystnych czynników. Z jednej strony polscy producenci warzyw pod osłonami musieli zmierzyć się z bardzo dużymi podwyżkami cen nośników energii i nawozów niezbędnych do produkcji, co wpłynęło na ograniczenie zimowych nasadzeń, o czym informowali już jesienią, a z drugiej strony na całym rynku Unii Europejskiej wystąpił czasowy niedobór tych warzyw ze względu na silne przymrozki, które zniszczyły cześć nasadzeń w Maroko i Hiszpanii.

Światrolnika.info: Czyli ile będą kosztowały warzywa w najbliższym czasie?

Andrzej Gantner: Z tygodnia na tydzień, im bliżej lata, tym powinno być taniej, ponieważ koszty uprawy pod osłonami: pomidorów, ogórków, papryki, będą spadać ze względu na wzrost temperatur i zwiększoną ilość światła to pozwoli zużyć mniej energii i obniży koszty oraz zwiększy plonowanie. Pojawi się też większa podaż na rynku europejskim, ponieważ te straty, które poniosły Maroko i Hiszpania zostaną uzupełnione nowymi nasadzeniami. Można się spodziewać, że eksport z tych krajów za chwilę ruszy na dużą skalę, co wpłynie na obniżenie cen, szczególnie, że w tamtym rejonie koszty produkcji są niższe. To nie jest dobra wiadomość dla rodzimych producentów, którzy będą mieli duże trudności z pokryciem dotychczas poniesionych kosztów. Obecne rekordowe ceny powodują również ograniczenie popytu i zaostrzenie konkurencji na rynku, co również prowadzi do spadku cen. Im bliżej pojawienia się warzyw gruntowych, tym szybciej ceny powinny spadać. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież cebuli nie hodujemy pod osłonami, ani też ziemniaków, a ceny cebula wzrosła prawie o 100 procent. Tutaj bardzo często ci, którzy mówią “ale jak to i dlaczego?” zapominają o tym, że ktoś tę cebulę musiał wyprodukować, ponieść koszty nasion, nawozów, ochrony, zebrania, oczyszczenia i składowania, a na końcu uzyskać cenę pokrywającą te wszystkie koszty. Koszty, które muszą ponieść rolnicy, które od ponad roku bardzo gwałtownie rosną. Wzrosty cen cebuli, ziemniaków i innych warzyw są jak najbardziej uzasadnione i konieczne, również dla samych konsumentów, co może wydawać się paradoksem. Jednak gdyby nie te wzrosty, prawdopodobnie część producentów już by zbankrutowała, co w ostatecznym rozrachunku doprowadziłoby do jeszcze większych wzrostów cen wynikających z niedoboru produktów na rynku oraz uzależnienia się od dostawców zagranicznych, co jak pokazał przykład Wielkiej Brytanii, ma fatalne skutki. W całej kategorii produktów żywnościowych mamy obecnie najwyższą inflację za luty od prawie trzech dekad wynoszącą 24% liczoną rok do roku. Pewnie część konsumentów widzi doskonale, że to nie jest tylko 24%, bo mamy produkty, które podrożały o 80, a nawet o 100%. Z jednej strony oczywiście wynika to dokładnie tak samo, jak w rolnictwie z gwałtownego wzrostu kosztów, które producenci musieli ponieść w roku 2022. Szacuje się , że średnia inflacja kosztów produkcji żywności wyniosła ponad 50%, co przy niskich marżach osiąganych w tym sektorze musiało znaleźć swoje odzwierciedlenie w cenach detalicznych. Jednak warto wszystkim przypomnieć, że ceny, które widzimy na półkach w sklepie, nie oznaczają, że tyle właśnie zarabia rolnik czy przetwórca na tych produktach. To nie jest ich zysk netto. Ta cena to efekt składowy poszczególnych etapów łańcucha produkcji i dystrybucji żywności. Im dłuższy jest ten łańcuch, im więcej pośredników, im słabsza pozycja dostawców rolnych i przetwórców na rynku, tym bardziej cena detaliczna nie ma nic wspólnego z tym, co w rzeczywistości otrzymuje rolnik, czy przetwórca, sprzedając np. swój towar do sieci handlowych. Mamy tutaj narzuty pośredników, narzuty transportowe, narzuty magazynowe, marżę sklepu. Jedno trzeba przyznać, i jest to prawda znana od stuleci, że w tym łańcuchu produkcji i sprzedaży najbardziej pewni swojej marży i zysku mogą być pośrednicy i dystrybutorzy, czyli sklepy. Rolnicy i przetwórcy nigdy nie są pewni, czy ceny będą wystarczająco wysokie, żeby pokryć koszty produkcji. Czy uda się utrzymać rentowność i czy ryzyko inwestycyjne związane z produkcją żywności faktycznie się opłaci. Ta niepewność i ryzyko strat znacząco wzrosły w ostatnim roku, ponieważ koszty produkcji rosły w sposób zupełnie nieprzewidywalny. Wielu dostawców podkreśla, że bardzo trudno było i jest im renegocjować umowy z dystrybutorami i zmieniać cenniki, żeby pokryć wzrosty kosztów. Natomiast ceny w sklepach jak wiemy, mogą zmieniać się z godziny na godzinę według oczywiście uznania właścicieli sklepów. Każdy z nas prawdopodobni był świadkiem takiej sytuacji. W dużej części nie wynikały one tylko z faktycznych zmian cennika dostawcy, bo zmiana cennika to są tak naprawdę tygodnie negocjacji. Zmiana ceny w sklepie to jest dokładnie tyle, ile pracownik potrzebuje na zmianę plakietki na półce przed produktem i wprowadzenie nowej ceny do systemu. Jednak najnowsze dane pokazują, że taka strategia prowadzi do spadku popytu, a co za tym idzie obrotów sklepów. W obliczu tak dużych wzrostów cen jako konsumenci staramy się przede wszystkim kupować oszczędniej, kupować mniej, co nie znaczy od razu, że mniej jemy, ale może oznaczać np. że mniej marnujemy żywności. Wydatki na żywność to obecnie ponad 30% wszystkich wydatków w budżetach domowych i w tej chwili chyba to powiedzenie, że “nawet okruch chleba trzeba podnieść z ziemi i uszanować”, wydaje się coraz bardziej na czasie. Jeszcze niedawno pieczywo było numerem jeden wśród kategorii marnowanej żywności w naszych domach.

Światrolnika.info: Tak, ludzie już tak nie kupują na zapas.

Andrzej Gantner: Dokładnie, starają się planować zakupy, nie robić nadmiernych zapasów, kupować oszczędniej, tak żeby nie wyrzucać własnych pieniędzy do kosza. Pierwsze efekty już są widoczne w najnowszych statystykach. Spadek popytu na żywność wyniósł 4,5% rok do roku. To rekordowy spadek świadczący o nadchodzącej recesji. Widać to również w działaniach sklepów. W sieciach handlowych pojawiają się relatywnie krótkie ale bardzo silne promocje polegające na dużej obniżce ceny produktów z podstawowego koszyka zakupów, takich jak masło, cukier, mięso, olej. Tak duże obniżki cen wprowadzane z dnia na dzień nie wynikają z jakiejś dobroci sklepu czy z nagłych obniżek cen dostawców. Oznaczają początek bezwzględnej walki o utrzymanie obrotów. Wojny cenowe wydają się pozornie atrakcyjne dla nas klientów, ale w rzeczywistości chodzi o to, żebyśmy skuszeni niezwykle atrakcyjną ceną np. masła, kupili wiele innych dodatkowych produktów na które już promocji nie ma. Owszem, uda nam się kupić masło po nawet 3.50 za kostkę w takiej promocji, ale w ostatecznym rozrachunku sklep wcale na tym nie straci. Marże na pozostałych produktach zrekompensują obniżkę ceny. Dodatkowo sklep liczy, że spodoba nam się jego oferta i będziemy przechodzić ponownie, nawet wtedy, kiedy masło z powrotem będzie kosztowało 6.50 albo 7 złotych za kostkę. Prawdopodobnie ilość takich promocji będzie rosła, gdyż wszystkie badania pokazują, że obecnie cena jest naszą podstawą wyboru przy półce. Myślę, że będziemy świadkami wielu spektakularnych obniżek cen do poziomów, które w żaden sposób nie odpowiadają realnym kosztom produkcji. To bezwzględna wojna na wyniszczenie zarówno pomiędzy sieciami jak i pomiędzy sieciami, a tradycyjnymi sklepami. Zaniżone ceny demolują rynek i zwiększają presję cenową zarówno na rolników jak i na przetwórców. Presję, której część gospodarstw i firm, szczególnie średniej wielkości może w tym roku nie wytrzymać. Warto jednak zaznaczyć, że polska gospodarka żywnościowa posiada cechę, której nie posiada np. gospodarka w Wielkiej Brytanii, Czechach czy na Słowacji. Jesteśmy samowystarczalni w większości podstawowych produktów żywnościowych. U nas na półkach nie widać jak Wielkiej Brytanii braku produktów i nie ma potrzeby ich reglamentowania. Przez chwilę mieliśmy reglamentacje cukru z powodu paniki sztucznie wywołanej przy pomocy mediów społecznościowych. W efekcie mimo apeli Polacy kupili olbrzymie ilości cukru po sztucznie zawyżonych cenach. Taka sytuacja zdążyła się pierwszy raz od lat 90 - tych

Światrolnika.info: Tak jak podczas pandemii na przykład makarony.

Andrzej Gantner: Faktycznie mieliśmy też falę paniki na początku pandemii Covid 19. Dotyczyła ona żywności o długich terminach przechowywania takich jak makaron, kasze, mąka, konserwy itp. To był dobry test dla naszego rolnictwa i przetwórstwa, które utrzymało ciągłości produkcji i zaopatrzenia. Myślę, że możemy się czuć dumni z naszej gospodarki żywnościowej, że nie zawiodła społeczeństwa w tych trudnych chwilach pandemii. Panika na początku pandemii została opanowana w ciągu dwóch, trzech tygodni. Wszyscy zobaczyli, że nic się nie dzieje, że produkty są, wszystko działa. Producenci byli w stanie zwiększyć nawet produkcję tak, żeby jak najszybciej zastąpić wykupione na zapas produkty w sklepach. Wszystko było w porządku, jednak warto pamiętać, że poniesiono znaczące nakłady, żeby tak było. Niektórzy z nas ciągle jedzą te konserwy i makarony, bo faktycznie kupiono znaczące ilości. Ważne, żebyśmy zjedli w terminie, szczególnie konserwy, bo makaron w dobrych warunkach może leżeć naprawdę latami. Poza takimi okresami paniki nie ma sytuacji, gdzie nam w Polsce brakuje żywności. Jesteśmy bezpieczni żywnościowo i nawet wojna w Ukrainie tego faktu nie zmieniła Natomiast faktycznie wygląda na to, że zarówno sklepy, jak i w końcu producenci będą musieli bardzo mocno walczyć o utrzymanie obrotu, czyli o konsumentów. Tu będziemy świadkami wielu spektakularnych wojen rynkowych zarówno pomiędzy sklepami, jak i być może pomiędzy producentami żywności. Te wojny są szkodliwe gospodarczo. Oznaczają straty po stronie rolników i przetwórców. Podobną sytuację widzieliśmy w latach 90 tych. Wtedy też presja cenowa była bardzo silna, zmuszając dostawców do bardzo dużych obniżek cen z nadzieją, że wcześniej czy później poprzez utrzymanie konsumenta przy produkcie uda się te straty odrobić. Wiele firm zbankrutowało z tego powodu w tamtych latach. Spadki popytu i wojna cenowa to bardzo trudna sytuacja przede wszystkim dla firm małych i średnich, które ze względu na skalę produkcji mają zazwyczaj jednostkowe koszty dużo wyższe. Tak samo, jak dla tradycyjnych osiedlowych sklepów, które nie mogą sobie pozwolić na takie promocje, jakie robią duże sklepy sieciowe. Małe sklepy po pierwsze mają dużo wyższe koszty na jednostkę sprzedaży, a z drugiej strony nie mają aż takiego wielkiego asortymentu, żeby np. obniżenie ceny masła nadrobić sprzedażą proszków do prania. Myślę, że dla rolników to też nie są łatwe czasy, bo widzimy silne wahania cen surowców rolnych uzależnione od geopolityki. W roku 2022, czyli w momencie, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, mieliśmy do czynienia z paniczną reakcją rynków i silnymi wzrostami cen podstawowych surowców rolnych, w tym zbóż. W tej chwili mamy kompletnie odwrotną panikę, spowodowaną tym, że zboża mamy na rynku polskim za dużo i to jeszcze na dokładkę nie naszego zboża. Mechanizmy, które Unia Europejska uruchomiała, żeby wspierać kraje trzecie zagrożone głodem z powodu wstrzymania eksportu z Ukrainy, całkowicie zawiodły i obróciły się przeciwko polskim rolnikom. Wielu ekspertów, w tym również ja ostrzegało, że jeżeli to zboże utknie na polskim rynku, to będziemy mieli poważny problem. Nie dotyczy to zresztą tylko zbóż. Unia otworzyła cały rynek żywności na produkty z Ukrainy praktycznie z dnia na dzień, nie wprowadzając żadnych mechanizmów ochronnych dla rodzimego rolnictwa i przetwórstwa. Duża część tych produktów zamiast do krajów trzecich trafiła na polski rynek i na kluczowe dla nas rynki eksportowe. Gwałtowne spadki cen surowców, jakie widzimy w tej chwili, to jest właśnie niestety efekt moim zdaniem dosyć nieprzemyślanych decyzji. Czyli z jednej strony, owszem, idea była słuszna, czyli pomóżmy krajom trzecim, które mogą cierpieć na głód z powodu wstrzymania eksportu z Ukrainy i pomóżmy w ten sposób samej Ukrainie. Tylko ktoś już nie dopilnował, żeby faktycznie tak się stało. W efekcie nie rozwiązano problemu niedoborów żywności w tamtych krajach, za to zdestabilizowano sytuacje na rynkach rolnych UE, powodując znaczące straty w naszym rolnictwie. Straty tym dotkliwsze, że przy tak wysokich kosztach produkcji w roku 2022 trudno mówić o konkurencyjności cen polskich surowców wobec produktów z Ukrainy.

Światrolnika.info: Odpowiedział mi pan w sumie, jakie są czynniki, które wpływają na ceny żywności? Jednak w potocznej opinii mówi się, że tania żywność z Ukrainy napływa do Polski, więc wychodzi na to, że powinno być tanio.

Andrzej Gantner: Mimo że import z Ukrainy i recesja na rynkach światowych wpłynęła na spadki cen surowców, to jednak warto pamiętać, że nie przekłada się to jeden do jednego na ceny, które widzimy na półkach. W produkcji żywności mamy minimum 2-3-miesięczne opóźnienie w przełożeniu kosztów na ewentualne spadki cen. Ewentualne, bo surowce to nie jedyne koszty, które trzeba ponieść, o czym wspomniałem już wcześniej. To nic nie dzieje się nagle i z dnia na dzień. Jesteśmy dopiero na początku wojny cenowej na rynku całej Unii Europejskiej, ceny będą spadać, i zobaczymy to na rynku prawdopodobnie w drugiej połowie roku w postaci zmniejszenia dynamiki inflacji. To dobra wiadomość dla konsumentów, dla rolników i przetwórców już nie koniecznie. Jeżeli ceny już teraz widzimy, że ceny nie zawsze gwarantują pokrycie kosztów, to rodzi się obawa jak głęboka i bolesna będzie recesja w polskiej gospodarce żywnościowej, która minimum w 30% uzależniona jest od naszej konkurencyjności na rynkach eksportowych. Widać to ba rynku zbóż, drobiu, mleka, a za chwilę będzie widać na rynku wieprzowiny. Polskie firmy stoją przed potężną konkurencją nie tylko z Ukrainy, ale też z Niemiec, Danii, Francji, Holandii, Hiszpanii, czyli krajów, które są dla nas kluczowymi rynkami eksportowymi. Wygrają ci, którzy będą mieli niższe koszty, a nie jest żadną tajemnicą, że koszty produkcji w Ukrainie są dużo niższe od naszych i nasz eksport może być mniej konkurencyjny. Wszyscy podkreślają, że gdyby to otwarcie rynku unijnego lepiej przygotowano i faktycznie zadbano o to, że bezcłowe kontyngenty trafiłyby poza Unię, łagodząc skutki, chociażby głodu i kryzysu żywnościowego, na które przeciż nie cierpi Polska czy inne unijne kraje, to myślę, że sytuacja byłaby znacząco lepsza i nie powodowałby takich napięć jak obecnie. Polscy producenci podkreślają jedno, granice otworzono z dnia na dzień, praktycznie nie dając żadnych szans na przygotowanie się na taką sytuację. Zostawiono nas niejako samych sobie z tym problemem. Nasze koszty nie biorą się z tylko z obecnej sytuacji geopolitycznej, wynikają z szeregu norm dotyczących jakości i bezpieczeństwa produkcji żywności na terenie UE. Również normy środowiskowe, dobrostanu zwierząt, koszty emisji CO2 i wiele, wiele innych przekładają się finalnie na koszty produkcji rolnej i przetwórstwa. Od nich nie da się uciec, musimy je spełniać. Natomiast wymogi, które obowiązują naszych przyjaciół z Ukrainy, już nie są takie. Tam nie ma wielu przepisów, które generują koszty, tam nie ma wielu obowiązków, które polski rolnik czy polski przetwórca musi spełnić. W związku można uznać, że doszło do zaburzenia warunków konkurencji na rynku i powinny zostać uruchomiane środki ochronne i wsparcie finansowe ze strony Komisji Europejskej. Nie sztuka jest pomagać na zasadzie, otwieramy nasze rynki i niech się dzieje, co chce. Tylko sztuką jest mądrze pomagać, czyli budujemy strumienie surowców żywnościowych z Ukrainy w taki sposób, żeby nie zniszczyć rolnictwa europejskiego – w szczególności polskiego – a z drugiej strony, żeby faktycznie te surowce trafiły do potrzebujących. To, co powinien polski rząd zrobić już wiele miesięcy temu, to wnioskować, o zwiększenie wsparcia dla eksportu do krajów trzecich i dodatkowe środki na łagodzenie spadków cen. To powinno być zrobione natychmiast, bo inaczej faktycznie udusimy się od tego nadmiaru, a przede wszystkim uduszą się producenci i rolnicy, którzy mają teraz potężne problemy ze zbytem i już nie mówiąc o tym, że cena nie pokrywa kosztów. Obecna sytuacja powinna być przestrogą, że plany utrzymania otwartego rynku unijnego dla żywności z Ukrainy na następne lata, powinny być dobrze skoordynowane i zabezpieczone działaniami stabilizującymi. Wydaje się, że Komisja Europejska, a tym bardziej Rada Europejska złożona z przedstawicieli rządów, powinny bardziej wnikliwie zastanowić się jak wykorzystać strumienie surowców rolnych z Ukrainy, żeby trafiały one na rynki, gdzie faktycznie są potrzebne. Trudno powiedzieć, że Polska w roku 2022 była krajem, który potrzebował importu zboża czy drobiu, w latach kolejnych też się na to nie zanosi. Natomiast zapotrzebowanie na żywność w wielu krajach trzecich jest olbrzymie. W ciągu ostatnich pięciu lat ilość głodujących osób na świecie wzrosła o 160 milionów, a światowy pas głodu cały czas się powiększa. To olbrzymie wyzwanie dla krajów o rozwiniętej gospodarce żywnościowej. Unia Europejska powinna zintensyfikować działania zwiększające strumienie żywności tam, gdzie występuje jej niedobór. Nawet jeżeli będzie wymagało to dodatkowych nakładów finansowych, to w ostatecznym rozrachunku może być to bardzo opłacalna społecznie i gospodarczo inwestycja. Finansowe wsparcie eksportu żywności do krajów potrzebujących, jest nie tylko inwestycją, która pozwoli zdjąć nadwyżki surowców z rynku europejskiego i utrzymać opłacalność produkcji rolnej, ale pozwoli również zapobiec wielu problemom społecznym, które się pojawiają w związku, chociażby z potężną migracją z tamtych krajów. Jeżeli możemy robić to również przy pomocy surowców z Ukrainy, dlaczego nie? Tylko trzeba to zrobić po prostu mądrze i uwzględniać również interes narodowy. Warto pamiętać, że podstawą naszego bezpieczeństwa żywnościowego jest nasza własna produkcja. Należy zrobić wszystko, aby pozycja polskiego rolnika i całej polskiej gospodarki żywnościowej była jak najbardziej stabilna.

Światrolnika.info: Czyli w Pana opinii potrzeba działań, które wzmocniłyby pozycję polskich producentów żywności?

Andrzej Gantner: Jak najbardziej. Polska gospodarka żywnościowa jest naprawdę jednym z najważniejszych działów naszej gospodarki. Jesteśmy krajem rolniczym, który zajmuje wysoką pozycję na rynku Unii Europejskiej pod względem produkcji i eksportu żywności. Przez ostatnie trzy dekady, udało nam się zbudować naprawdę silne i nowoczesne zakłady przetwórcze, osiągnąć wysoką jakość produkcji rolnej. Stworzyliśmy dobrą proporcję pomiędzy ceną a jakością oferowanych produktów. Eksportujemy do ponad 70 krajów na całym świecie. Jesteśmy znaczącymi graczami na rynku warzyw i owoców, drobiu, mleka i jego przetworów. Mamy bardzo dobrze rozwinięte już przetwórstwo, mamy firmy, które stały się europejskimi koncernami. Mamy ponad 3 milionach osób, które są zaangażowane w produkcję żywności w Polsce. Naszą gospodarkę żywnościową wyróżnia również fakt, że mamy dodatnie saldo w wymianie handlowej. W ciągu ostatnich trzech lat mogliśmy niejako naocznie się przekonać, że silna gospodarka żywnościowa to bezpieczeństwo żywnościowe narodu. Mimo pandemii, wojny w Ukrainie, nie doświadczyliśmy tak jak niektóre kraje braków żywności czy reglamentacji. Wszystkim rolnikom i przetwórcom, którzy dołożyli wszelkich starań, żeby nie zabrakło żywności, należą się za to olbrzymie podziękowania. Przecież oni nie mogli zejść z pól, czy odejść od linii produkcyjnych i udać się na pracę zdalną. Żywności nie da się zdalnie wyprodukować. Można śmiało powiedzieć, że polska gospodarka żywnościowa to nasze dobro narodowe i zasługuje na najwyższą uwagę i wsparcie. W całej swojej rozciągłości od tych najmniejszych do największych firm i gospodarstw. To gwarancja naszego bezpieczeństwa żywnościowego, ale również gospodarczego i społecznego

(23.03.2023 za swiatrolnika.info)

 


Współpraca