Handel wobec polskich rolników stosuje zasadę Kalego

28.01.2020 -

„Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowę to jest zły uczynek. Dobry to jak Kali zabrać komuś krowę” – znane z „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza idealnie oddaje to, co dzieje się w handlu w naszym kraju. Komentują naczelni redaktorzy „Tygodnika Poradnika Rolniczego”.

Zasada Kalego obowiązuje w handlu

Mocne fundamenty ma wzrost cen produktów mleczarskich w Europie – mówią eksperci. Widać to po ostatniej sesji Światowej Giełdy Mlecznej, kiedy najważniejsze produkty – odłuszczone mleko w proszku i masło – podrożały (o 0,7% i 5,5%). Jak wyjaśniają analitycy, wzrosty cen zawdzięczać można większemu zapotrzebowaniu, umocnieniu chińskiego juana (Chińczyków stać na większe zakupy) oraz suszy w Nowej Zelandii i rosnącym cenom zbóż.

Polska to inna rzeczywistość

Jednak nasza rzeczywistość mleczarska jest inna. Bowiem cena kilograma masła w blokach ledwie przekracza 14 złotych, chociaż i u nas była susza. Czyli nadal aktualna jest następująca gadanina, że jak na Fonterze masło tanieje, to polskie mleczarnie muszą obniżać cenę zbytu. Jednak jak na Fonterze masło drożeje, to nie jest to argument, aby podnieść ceny zbytu. Przypomnijmy w tym miejscu stare mleczarskie przysłowie, które można znaleźć w jakże poczytnej książce Henryka Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”. A brzmi ono tak: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowę to jest zły uczynek. Dobry to jak Kali zabrać komuś krowę”.

Handel pogrywa sobie z polskim mleczarstwem

Tak na serio to sytuacja jest nadal dramatyczna: szeroko rozumiany handel rozgrywa polskie mleczarstwo jak chce. Wiemy, że powtarzamy to do znudzenia, ale póki ktoś nie uporządkuje relacji między sieciami handlowymi a dostawcami, ceny zbytu produktów i skupu surowców będą niskie. Niech się komuś nie wydaje, że jest inne wyjście.

Obniżka produkcji lekarstwem na trudną sytuację

Można doprowadzić do obniżenia produkcji mleka o 30% (to co musimy wyeksportować) i wówczas w obliczu niedoborów ceny pójdą w górę. Jednak wtedy nasz rynek stanie się jeszcze bardziej interesujący dla potężnej konkurencji zza Odry. Przerabiamy to na przykładzie świń. Kiedyś mieliśmy ich 20 mln, a dziś około 10 mln szt. I co? Ma to jakiś wpływ na rentowność polskich zakładów mięsnych? Producentów tuczników ratuje eksport z Europy do Chin, które straciły niemal połowę pogłowia z powodu ASF. Ale zakłady przetwarzające mięso funkcjonują z 1-1,5-procentową rentownością, podobnie jak spółdzielnie mleczarskie, a my jemy boczek z Niemiec i Danii.

(28.01.2020 za Paweł Kuroczycki i Krzysztof Wróblewski, tygodnik-rolniczy.pl)


Współpraca