Komentarz Redaktora Naczelnego Krzysztofa Wróblewskiego


Dyktat wielkich sieci handlowych- tego typu określenie usłyszałem 26 maja w telewizyjnym programie Tydzień , poświęconemu rolnictwu. I aż mnie zmroziło. Bowiem niezbyt często takie słowa można było usłyszeć w Telewizji Publicznej - zarówno za tamtej jak i za obecnej władzy.  Owe słowa miały związek z kontrolami rynków hurtowych i sklepów wielkopowierzchniowych   zainicjowanymi przez Sekretarza Stanu w Ministerstwie Rolnictwa Michała Kołodziejczaka. W jednej z tych kontroli uczestniczył sam minister wspierany przez szefów: Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych oraz Głównego Inspektoratu Sanitarnego.
    Inspektorzy ruszyli w teren. Mają wytyczne kogo kontrolować. Chodzi nade wszystko, aby konsumenci wiedzieli co kupują i czy produkty są prawidłowo oznakowane. Czyli np. czy egipskie ziemniaki nie udają polskich ! To są ważne sprawy i nie zamierzam owych kontroli wyszydzać, jak to robi wielu zawodowych i niezawodowych komentatorów. Szkoda jednak, że o dyktacie wielkich sieci handlowych- jak dotąd- zgodnie nic nie mówili protestujący rolnicy ani przedstawiciele rządu. Wszak w czasie największej fali rolniczych protestów dominowały hasła związane z niekontrolowanym importem ziarna i innych artykułów rolnych z Ukrainy oraz z tzw. Zielonym Nieładem. Zaś przedstawiciele rządu w dyskusjach z liderami gniewnych rolników nie wskazywali, że wielkosieciowy handel powinien się podzielić marżą z przetwórcami i producentami rolnymi. Czyżby nie wiedzieli, że rentowność tego handlu w Polsce jest wyraźnie wyższa niż w Niemczech czy też we Francji. To w tych państwach prawo albo społeczne reguły wypracowane przez rolnicze związki zawodowe, związki przetwórców żywności oraz przedstawicieli handlu hamują sieciowe rozpasanie. A mimo to każdemu protestowi rolników w krajach starej Unii towarzyszą protesty przeciwko dyktatowi wielkich sieci handlowych.  Jednak wielu polskim politykom i ekspertom nie jest znany fakt, który trzeba traktować jako oczywistą oczywistością.  Ów fakt niezbicie wskazuje, że to rynek krajowy,  w dużej mierze zdominowany przez Wielkie Sieci Handlowe,  ma największy wpływ na dochody polskich rolników i rodzimych producentów artykułów spożywczych. Takim przykładem jest mleczarstwo, które jest najnowocześniejszym i najbardziej polskim pod względem produkcji i przetwórstwa działem polskiego rolnictwo. Wiem, że powtarzam to po raz kolejny. Więcej. Czynię to prawie w każdym komentarzu i nie zamierzam poprzestać. Będę też nadal powtarzał, że  niecywilizowany handel wielkosieciowy   jest na dobrej drodze, aby dobić polskie rolnictwo.  Prosty przykład: złe uregulowanie   prawne związane z funkcjonowaniem marek własnych wielkich sieci handlowych w Polsce umożliwia rugowanie z rynku znanych marek polskich, choćby MLEKOVITY czy też ŁOWICZANKI. Pozostaje tylko czekać na propozycje nie do odrzucenia. Czyli produkujesz pod naszą marką albo nie wchodzisz ze swoimi produktami na nasze półki. Na zakończenie po raz kolejny powtórzę opinię prezesa Jarosława Malczewskiego:  marki własne to wręcz neokolonializm. Powtórzę też kolejny, tym razem, swoją opinię: funkcjonowanie wielkich sieci handlowych powinno być ściśle regulowane przez prawo unijne, któremu wszak są obce praktyki neokolonialne. Dlatego także z takim przeświadczeniem trzeba oddać głos w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego.     
   Na zakończenie chciałbym poinformować, że Rada Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich wybrała nowego prezesa zarządu KZSM. Został nim Arkadiusz Pisarek.
   Drogi Arku znamy się dobrze od lat. Jestem znacznie starszy od Ciebie, dlatego pozwalam sobie dać radę: wspomóż mleczarzy i polityków w procesie ucywilizowania wielkich sieci handlowych. Niech „Biedra”, Lidl i wszelkie inne Kauflandy zapoznają się z siłą twojej argumentacji i z siłą twoich wpływów !

Z poważaniem: Krzysztof Wróblewski           

Współpraca