Polska od dawna cierpi z powodu małych odnawialnych zasobów wody

07.02.2020 -

Tej zimy śnieg pada tylko w górach. Należy się przyzwyczaić, że tak będzie coraz częściej. Musimy przystosować się do braku wody – czytamy w piątkowej (7 lutego) „Gazecie Wyborczej”.

Gazeta publikuje rozmowę z prof. Zbigniewem Kundzewiczem z Zakładu Klimatu i Zasobów Wodnych Instytutu Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN w Poznaniu.

Ekspert zauważa, że nasz kraj od dawna cierpi z powodu małych odnawialnych zasobów wody. W przeliczeniu na głowę mieszkańca mamy ich dwa razy mniej niż średnio w całej Europie. Na każdego z nas przypada rocznie ok. 1,6 tys. m3 wody. To niewiele.

– Zawsze zdarzały się też w Polsce susze. Ta z 1992 roku, z falami upału i pożarami lasów, była poważniejsza od obecnej. W 2003 i 2010 roku były wielkie susze w całej Europie – wskazał.

Dodał, że ostatnio susze zdarzają się jednak częściej – nawiedziły nas w 2015 (wtedy reglamentowana była elektryczność), 2018 i 2019 roku.

Prof. Kundzewicz wskazał, że coraz poważniejszym problemem staje się negatywny bilans wody latem, w sezonie wegetacyjnym – wtedy, kiedy przyroda i rolnictwo potrzebują jej najbardziej. Negatywny bilans wody oznacza, że więcej wody paruje niż pada.

Tym ważniejsze – jak zaznaczył – jest to, by po zimie zostało dużo śniegu. – Wiosną tający śnieg pomaga budzącej się z zimowego snu przyrodzie. Tej zimy śnieg pada tylko w górach. W Poznaniu nie widziałem ani płatka. Należy się przyzwyczaić, że tak będzie coraz częściej. Deficyt wody w sezonie wegetacyjnym będzie się pogłębiał. Tak w naszej lokalnej skali wygląda globalne ocieplenie” – stwierdził.

Co gorsza, jak stwierdził, zmienia się też charakter opadów. „Będzie więcej padać zimą i częściej spadnie deszcz, a nie śnieg (choć akurat nie tej zimy, która jest bardzo sucha), a latem opady będą coraz rzadsze. A jak już popada, to poleje – zamiast zdrowego kapuśniaczku spadnie nam na głowy groźna ulewa – wyjaśnił.

(07.02.2020 za PAP/„Gazeta Wyborcza”)


Współpraca