To nie jest zdrowy rynek pracy.

Polski rynek pracy z jednej strony brakuje wielu pracowników i nawet masowy napływ Ukraińców tego nie zmienił, a z drugiej strony firmy wciąż narzekają na braki specjalistów i osób, które odpowiadają na nowe wyzwania, jakie stawia przed gospodarką świat. Właściwym zatem wydaje się działania deregulacyjne, które uproszcza pozyskiwanie nowych kadr oraz nie będą podrażać kosztów pracy. Co robi rząd? Więcej regulacji i obciążeń kosztów pracy.


Polski rynek wciąż poszukuje kolejnych pracowników. Mówi, że według różnych szacunków brakuje około pół miliona pracowników. Ludzi brakuje w przemyśle, rolnictwie, transporcie, handlu czy IT – czyli właściwie wszędzie. Polska sytuacja demograficzna nie daje perspektyw zaspokojenia tej luki podażowej, co wywołuje potrzebę zwrócenia się w tym zakresie w inną stronę. Niestety niektóre ośrodki promują zachodnią strategię imigracji zarobkowej, która tam się kompletnie nie sprawdziła. Nikt nie wspomina o ogromnej Polonii pozostawionej samej sobie na Ukrainie, w Kazachstanie i Rosji. Wielu z naszych rodaków chciałoby wrócić do Ojczyzny i tutaj wiernie jej służyć, chociażby przez pracę, ale nikt nie wyciąga do nich ręki. Zamiast tego sprowadza się pracowników z Kolumbii, Indonezji itd. Kolejna sprawa to polityka demograficzna – okazała się katastrofalna, ale próżno szukać dyskusji nad jej poprawą i ulepszeniem.
 
Regulacje, które mając ułatwiać, utrudniają.
Oprócz powyższych zagadnień natury strategicznej, mamy na horyzoncie kilka regulacji, które dodatkowo skomplikują sytuację rynku pracy i zwiększą koszty. Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej planuje wprowadzić szereg regulacji mogących drastycznie wpłynąć na stabilność polskiej gospodarki. Przede wszystkim trwają rozważania nad projektem ustawy zakładającym skrócenie tygodnia pracy do siedmiu godzin dziennie, czyli wprowadzenie 35-godzinnyego tygodnia pracy. Jak czytamy w analizie Warsaw Enterprise Institute, w skracaniu tygodnia pracy nie ma niczego złego, o ile odbywa się to oddolnie w wyniku dobrowolnych umów między pracodawcami i pracownikami. Przedsiębiorcy powinni mieć swobodę w decydowaniu, czy stać ich na takie rozwiązanie. Droga ustawowa oznacza natomiast, że mniejsze firmy, niemogące sobie na to pozwolić, będą ponosić wyższe koszty, a więc podnosić ceny. Koniec końców zaszkodzi to całej gospodarce – nam wszystkim jako konsumentom, pracownikom i przedsiębiorcom. - Ustawowe skrócenie tygodnia pracy może prowadzić do różnych negatywnych konsekwencji. W sektorze produkcyjnym, gdzie efektywność jest ściśle związana z czasem wykonywania pracy, skrócenie czasu pracy oznacza zmniejszenie produkcji, co może zwiększyć koszty i zmniejszyć konkurencyjność. W dłuższej perspektywie pracodawcy mogą reagować na wymuszone podwyżki poprzez podniesienie cen, automatyzację procesów, redukcję zatrudnienia lub przenoszenie części działalności do szarej strefy. Te działania szybko doprowadzą do zmniejszenia dostępności miejsc pracy i spowodują, że pracownicy zostaną pozbawieni możliwości wykonywania pracy w elastycznych warunkach – czytamy.
            Rząd od dłuższego czasu zapowiada wprowadzenie obowiązku odprowadzania składek na ubezpieczenie społeczne od każdej umowy cywilnoprawnej. Obłożenie tych umów większymi daninami spowoduje albo wzrost kosztów zleceniodawcy, albo realny spadek wynagrodzenia zleceniobiorcy. Jak oszacował Instytut Grant Thornton, przy wynagrodzeniu 5000 zł zleceniobiorca otrzyma o 558 zł mniej, a zleceniodawca poniesie dodatkowy koszt 896 zł. W przypadku wynagrodzenia na poziomie 2000 zł osoba zatrudniona na zlecenie dostanie 223 zł mniej, natomiast firma poniesie koszt wyższy o 410 zł. Jest to nic innego jak dalszy wzrost obciążeń podatkowych, który osłabi konkurencyjność polskich firm.
            Ministerstwo planuje zwiększenie uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy i jej inspektorów, utworzenie służby mundurowej i działu prokuratorskiego w PIP oraz nadanie etatowym związkowcom uprawnień inspektorów PIP. Organizacje branżowe wyrażają obawy, że planowane przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej rozwiązania nie poprawią sytuacji osób aktywnych zawodowo w Polsce, a tak naprawdę spowodują wzrost kosztów pracy, przeregulowanie rynku, zmniejszenie elastyczności pracy, a tym samym zepchnięcie znaczącej liczby aktywnych zawodowo do szarej strefy. Ponadto, wbrew intencjom Ministerstwa, w największym stopniu narażone będą osoby najbardziej wrażliwe na rynku pracy. W dłuższej perspektywie rozwiązania te mogą hamować rozwój gospodarczy kraju.
 
Płaca minimalna wzrośnie, ale zyska tylko rząd.
Płaca minimalna w 2025 r. wzrośnie do 4666 zł brutto - w stosunku do 4626 zł brutto proponowanych wcześniej na posiedzeniu Rady Dialogu Społecznego, a minimalna stawka godzinowa wzrośnie do 30,50 z 30,20 zł brutto proponowanych wcześniej - poinformowano w najnowszej wersji projektu rozporządzenia. W projekcie rozporządzenia opublikowanym na stronie internetowej Rządowego Centrum Legislacji jako skierowany do podpisu premiera zaproponowano, by od 1 stycznia 2025 r. minimalne wynagrodzenie za pracę wynosiło 4666 zł brutto, a minimalna stawka godzinowa dla określonych umów cywilnoprawnych - 30,50 zł brutto. - W terminie ustawowym nie doszło do uzgodnienia wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę oraz minimalnej stawki godzinowej dla określonych umów cywilnoprawnych w 2025 r. na forum Rady Dialogu Społecznego. Wobec powyższego, zgodnie z art. 2 ust. 5 ustawy, Rada Ministrów jest zobowiązana ustalić ww. wysokości, w drodze rozporządzenia, w terminie do dnia 15 września br. - przy czym nie mogą być one niższe od wysokości zaproponowanych Radzie Dialogu Społecznego do negocjacji - napisano w projekcie. Rozporządzenie ma wejść w życie z dniem 1 stycznia 2025 r.
            Jednak organizacje branżowe jasno i logicznie argumentują, że podwyższenie wysokości pensji minimalnej w 2025 r. będzie działać na szkodę małych i średnich przedsiębiorców, a w konsekwencji na szkodę polskiej gospodarki.
Polska Izba Handlu, zwraca uwagę, że podwyższenie wysokości pensji minimalnej od 1 stycznia 2025 r. do 4666 zł będzie obciążeniem, którego nie udźwigną przedsiębiorcy MŚP. Tak znaczące wzrosty kosztów pracowniczych wpłyną na sytuację finansową każdej firmy. Jak wynika z oceny skutków regulacji projektu rozporządzenia, planowana na 2025 r. przez rząd podwyżka płacy minimalnej do 4666 zł i stawki godzinowej do 30,5 zł oznacza koszt dla małych i średnich firm rzędu 11,8 mld zł, a dla dużych firm 3,15 mld zł.
            Podniesienie kwoty pensji minimalnej przede wszystkim uczyni polską gospodarkę nieatrakcyjną dla inwestorów – ze względu bardzo wysokie koszty pracy. Ponadto zmiana ta dostarczy silnego impulsu proinflacyjnego – czytamy w stanowiska Polskiej Izby Handlu.
 
Okiem analityków

Bank Pekao SA przeanalizował sytuację na polskim rynku pracy i skonkludował wyraźnie, że tak nie wygląda mocny rynek pracy. Jak czytamy w analizie banku, sierpniowe dane z rynku pracy zaskoczyły negatywnie. Wprawdzie płace rosły wciąż bardzo szybko (+11,1% r/r), ale zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw spadło o 26 tys. etatów w stosunku do lipca. Tak nie wygląda mocny rynek pracy. Analitycy są przekonani, że gdyby wzrost wynagrodzeń, jaki widzimy miał zdrowe fundamenty (czytaj wzrost produktywności), to firmy nie musiałyby zwalniać pracowników. Tymczasem od początku roku liczba zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw obniżyła się  łącznie o 46 tys., większość (26 tys.) w przemyśle. To pokłosie słabej koniunktury w branżach nastawionych na eksport a powodem jest niski popyt ze strefy euro, mocny złoty, oraz presja płacowa.
            Dane wydają się też jednak sugerować, że płaca minimalna w Polsce wzrosła zbyt szybko. W efekcie nowa równowaga na rynku pracy ustala się przy wyższych poziomach wynagrodzeń i niższym zatrudnieniu. Potwierdzenie, że tak jest rzeczywiście wymaga oczywiście bardziej pogłębionych badań, ale faktem jest również że płaca minimalna jako % przeciętnego wynagrodzenia wzrosła powyżej 50%, co na tle państw OECD jest bardzo wysokim poziomem. - W dłuższej perspektywie inflacja bazowa i tempo wzrostu wynagrodzeń muszą zbliżyć się do siebie. Dla gospodarki i RPP lepiej by było, gdyby to płace wykonały większość tego ruchu i spowolniły powiedzmy do 6-7% r/r. Ale po dzisiejszym odczycie danych trochę bardziej prawdopodobny stał się scenariusz, że to inflacja bazowa zacznie zbliżać się do płac, a nie odwrotnie. Pokazuje to ryzyka dla gołębiego zwrotu RPP i do końca roku nie będzie tu przełomu. Tempo wzrostu płac pozostanie dwucyfrowe. Hamowanie zacznie się dopiero w 2025 r. Kluczowe pytanie na teraz jest takie, czy będzie wystarczająco szybkie by inflacja znowu zaczęła zawracać. Póki co jesteśmy co do tego sceptyczni – piszą analitycy Banku Pekao.

Radosław Poniedzielski

 

Współpraca