Polskie debatowanie nad energetyką jądrową

Krzysztof Przybył: Nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by go gonić – tak najkrócej można podsumować dotychczasowe polskie debatowanie nad energetyką jądrową. Trwające, nie licząc czasów przeszłych, bagatela, ponad trzydzieści lat. W tym czasie zdołano powołać nawet dwie spółki do zajmowania się przyszłą elektrownią jądrową, mimo że nie podjęto ostatecznych decyzji co do inwestowania w ten sektor energii. Za rządów obecnej ekipy kilka razy prawie się decydowano i niedługo potem tę „prawie-decyzję” odwoływano. Teraz znów energia jądrowa jest na tapecie. Na ile poważnie, a na ile politycznie?

Minister Michał Kurtyka w rozmowie z „Polską” oznajmił, że jeszcze w tym roku rząd chciałby zdecydować o wyborze technologii, a w roku przyszłym wskazać konkretną lokalizację elektrowni jądrowej. Przypomniał, że ponad 60% Polaków opowiada się za udziałem tejże energii w polskim miksie energetycznym.

Tym, którzy ekscytują się słowami ministra zwracam uwagę, że są one utrzymane w tradycyjnym, miękkim i niezobowiązującym tonie, w którym o atomie politycy mówią od lat. Rząd „chciałby”, rząd „planuje” – niby konkrety, lecz takie, z których łatwo się wycofać. Bo sprawa zawsze wywołuje duże kontrowersje i bez wątpienia jest rozgrywana politycznie, nie tylko na szczeblu krajowym.

Polska i europejska lewica patrzy na atom bardzo niechętnie. Pojawiają się nawet pomysły, by na szczeblu unijnym uznać energetykę jądrową za nieodpowiadającą wymogom zielonej energii. Oczywiście nie będzie zamykania elektrowni np. we Francji, ale zakaz budowy nowych nie jest wykluczony. Szczególnie, że pod płaszczykiem debaty o klimacie mamy tak naprawdę grę lobbingową o wielkie pieniądze: atom czy gaz, farmy wiatrowe, fotowoltaika i inne rodzaje OZE?

Kwestia, którą Michał Kurtyka elegancko nazywa „wyborem technologii”, również sprowadza się do polityki, tym razem międzynarodowej. I o ile machinacje europejskich lobbystów stanowią dla Polski i jej energetycznych planów zagrożenie, o tyle rozmowy o technologii przeciwnie, stwarzają konkretne szanse. Jeśli się postaramy, możemy „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu”. Dostaniemy dobrą, bezpieczną technologię i być może naprawimy międzynarodowe relacje. Jeszcze kilka miesięcy temu wybór wydawał się oczywisty: technologia amerykańska. Teraz, gdy w Białym Domu nie ma już obiecującego wiele Donalda Trampa, znów możliwe są wszystkie opcje. A swoją ofertę podsuwają nam niezmiennie między innymi Francuzi, czyli jeden z kluczowych europejskich graczy.

Decyzja o atomie nie powinna być pierwszym, ale finalnym krokiem planowania miksu energetycznego. Najpierw określamy potrzeby, a potem narzędzia ich realizacji. Zanim zatem usłyszymy konkrety w sprawie wyboru technologii, powinniśmy usłyszeć spójną wizję polityki energetycznej Polski na kolejne dekady. A tej nie ma, są tylko rozważania i niezobowiązujące deklaracje. Zauważcie Państwo, ile czasu zajęło stwierdzenie oczywistej oczywistości, czyli odejścia od węgla. A przecież i to budzi dzisiaj jeszcze kontrowersje w łonie rządzącej koalicji – mimo, że polityka unijna jest jasna i nie pozostawia nam możliwości kluczenia. Oby politycy nie potraktowali atomu jako paliwa na kampanię wyborczą za dwa lata, bo szkody dla bezpieczeństwa energetycznego będą duże. Nieczęsto podejmuje się tak strategiczne decyzje, jak ta o wyborze kierunku rozwoju energetyki i wybór ten nie może być dyktowany bieżącymi okolicznościami, a zwłaszcza sondażami. Pamiętać należy, że czas uruchomienia elektrowni atomowej to min. 20 lat.

Jeśli nawet już zapadnie kierunkowa decyzja i wybierzemy dostawcę technologii, to trzeba będzie uporać się z problemem wyboru lokalizacji. Na pewno nie obędzie się bez sporów z samorządami, protestów mieszkańców, manifestacji. Rząd – ktokolwiek by w nim nie zasiadał – będzie musiał też zmierzyć się z działaniami mniej lub bardziej autentycznych ekologów, finansowanych z mniej lub bardziej przejrzystych źródeł.

Oprócz strategii energetycznej potrzebna jest więc druga strategia – bezpiecznej i szybkiej realizacji założonych celów połączona z edukowaniem społeczeństwa. Zamiast optymizmu zalecana jest tu taktyka ograniczonego zaufania i dużej rozwagi. A zamiast polityków bardziej przydadzą się specjaliści od dialogu i mediacji.

Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, Natemat.pl

(Informacja prasowa programu „Teraz Polska)


Współpraca