Sieci handlowe wygrały pierwsze starcie z koronawirusem. I szykują się na kolejne

18.03.2020 -

Handel zdał egzamin z koronawirusa. Po kilkudniowej panice zakupowej, podczas której klienci supermarketów i dyskontów dosłownie wyczyścili półki sklepowe, nadszedł czas uspokojenia, markety znów są zatowarowane, a poszczególne placówki i sieci wdrażają rozwiązania mające pomóc ograniczyć szerzenie się wirusa. Jednak to jeszcze nie koniec problemów – eksperci są zgodni, że trzeba przygotować się na długą wojnę ze skutkami epidemii. Co czeka handel? I kto zyska a kto straci najbardziej?

Sytuacja jest dynamiczna

W środę 4 marca w nocy potwierdzono pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce. Od tamtej pory, do 18 marca włącznie stwierdzono już 287 zachorowań. Pięć osób zmarło. Od kilku dni zamknięte są wszystkie galerie handlowe (poza działającymi w nich sklepami spożywczymi, drogeria i aptekami), kina i restauracje, które realizują zamówienia wyłącznie na wynos.

Wydarzenia dzieją się tak szybko, że niemal z dnia na dzień sklepy przeszły metamorfozę. Wdrażane są różnego rodzaju zabezpieczenia przed transmisją wirusa: kasjerki pracują w rękawiczkach, przy kasach montowane są ekrany z pleksi, a na terenie sklepów i na zapleczach – podajniki z płynem dezynfekującym. Obsługa marketów pilnuje, by klienci stali w kolejce w odpowiedniej odległości od siebie. Biedronka poinformowała, że wprowadza pracę rotacyjną, a Stokrotka skraca godziny działania swoich placówek. Małe sklepiki osiedlowe także radzą sobie jak mogą, np. wpuszczając do sklepu po jednej osobie.

Sieci handlowe w stanie oblężenia

W związku z zagrożeniem epidemią, Polacy ruszyli do zakupów już na początku marca. Jednak największy pik sprzedaży nastąpił pod koniec ubiegłego tygodnia: 12, 13 i 14 marca. Sklepy przeżyły oblężenie, które skutkowało wyczyszczeniem półek. Obecnie sytuacja wraca do normy.

– Utrzymujemy pełną ciągłość dostaw towarów do sklepów, dzięki temu półki są zapełnione towarem, klienci nie muszą obawiać się braku produktów. Większość konsumentów zrobiła już zapasy i w chwili obecnej sklepy, ruch i zakupy powracają do normalności – mówi portalowi dlahandlu.pl Renata Juszkiewicz, prezes POHiD. – Producenci żywności deklarują utrzymanie ciągłości produkcji, dostaw i sprzedaży towarów do sieci handlowych. 90% produktów spożywczych sprzedawanych w sieciach handlowych pochodzi od polskich dostawców, sklepy posiadają odpowiednie zaplecza magazynowe i nowoczesne centra dystrybucji, stąd nie ma ryzyka braku żywności w kraju – uspokaja.

Jej zdaniem, „gorączka zakupowa", którą mieliśmy okazję obserwować w ubiegłym tygodniu, przycichła. – Klienci zrobili zakupy na zapas. Obecnie konsumenci konsumują zapasy. Ruch w sklepach jest umiarkowany. Sklepy są zatowarowane. Apelujemy o niepopadanie w panikę – mówi Renata Juszkiewicz.

Maciej Ptaszyński, wiceprezes Polskiej Izby Handlu zwraca uwagę, że braki niektórych produktów na półkach sklepowych w sytuacji nasilenia zakupów to wyłącznie chwilowa sytuacja wynikająca z faktu, iż powierzchnia magazynowa sklepów jest bardzo niewielka i nawet minimalnie zwiększony popyt może wpłynąć na ilość towaru na półce. – Nie jest rolą sklepu ani praktyką handlową posiadanie przez sklep czy inną placówkę detaliczną ogromnych zapasów magazynowych. Obecnie sytuacja zdaje się wracać do normy – nie brakuje towarów na półkach, nie ma też dużych kolejek w sklepach – mówi Maciej Ptaszyński w rozmowie z dlahandlu.pl.

– Podkreślamy, że nie ma żadnego zagrożenia dla ciągłości dostaw, handel w zakresie zaopatrzenia funkcjonuje i będzie funkcjonował normalnie, dystrybutorzy i hurtownie posiadają odpowiednie zapasy, a system dostaw działa. Produkcja żywności również nie jest zagrożona. Nawet w przypadku wprowadzania kolejnych obostrzeń nie ma i nie będzie planów przerywania dostaw oraz zamykania sklepów – dodaje.

Wiceprezes PIH zapewnia, że sieci handlowe i dystrybutorzy są w stałym kontakcie z Ministerstwem Rozwoju i Głównym Inspektoratem Sanitarnym oraz monitorują specustawy i dostosowują się do ich zaleceń. Są przygotowani na inne scenariusze i rozwój sytuacji. – Sklepy bardzo szybko wprowadzają nowe zaostrzone procedury dotyczące zasad higieny i bezpiecznej sprzedaży – podkreśla Maciej Ptaszyński.

Jednak nie znaczy to, że najgorsze za nami i że wkrótce wszystko wróci do normy. Wręcz przeciwnie – epidemiolodzy oceniają, że szczyt zachorowań dopiero nastąpi, co oznacza przedłużającą się sytuację izolacji gospodarstw domowych i niepewności. Ekonomiści są natomiast zgodni co do tego, ze wpływ epidemii na gospodarkę będzie katastrofalny. Powinniśmy przygotować się nawet na falę bankructw, zwolnień i na recesję w całej Unii Europejskiej.

Sztorm zabuja handlem

Sektor handlu z pewnością zyskał na wzmożonych zakupach. Według raportu Nielsena, w tygodniu 10., który przypadał na dni 2 – 8.03. 2020 (a więc jeszcze przed pikiem zakupowym), wartość całego koszyka wzrosła o 13% w porównaniu do tego samego tygodnia rok wcześniej.

– Handel żywnością zarobił i zarobi, bo zakupy dotknęły poziomów świątecznych, choć w innej niż świąteczna strukturze i proporcjach – ocenia Maria Andrzej Faliński, prezes Stowarzyszenia Forum Dialogu Gospodarczego. Jego zdaniem, w krótkiej perspektywie spodziewane załamanie się eksportu raczej obniży ceny niektórych towarów, np. mięsa i przetworów, nabiału. To promująco zadziała na wielkie firmy. Jednak w dłuższej perspektywie sytuacja może się odwrócić.

– Po niedługim czasie produkcja spadnie i ceny pójdą w górę w sposób nieunikniony, bo dodatkowym czynnikiem stanie się podrożenie importu (kurs złotego, zadłużenie), co jeszcze pogorszy położenie firm mniejszych – ocenia Maria Andrzej Faliński.

Dlatego, firmom handlowym przyda się zastrzyk gotówki, który napłynął na skutek zwiększonych zakupów w czasie ostatnich dwóch tygodni. – To gwarantuje płynność zaopatrywania półek. A jeśli nie będzie powodu do uzupełniania zapasów, bo zagrożenie minie – to tym lepiej, bo idzie recesja i firmy potrzebują poduszki finansowej. Będą w mniejszym stopniu zmuszone do brania kredytów i pożyczek. To bardzo dobrze przy nieuniknionej inflacji – ocenia ekspert.

Jolanta Tkaczyk, ekspertka ds. analiz rynkowych z Akademii Leona Koźmińskiego szacuje, że w krótkiej perspektywie sieci handlowe zyskają na zwiększonych obrotach niektórymi towarami. W jej ocenie, doniesienia z sektora handlowego wskazują, że obroty branży spożywczej w ostatnich dniach znajdują się na poziomie wyżu świątecznego, a momentami nawet go przekraczają. – Generalnie branża spożywcza, drogerie, a także apteki notują niespotykane w tym okresie wzrosty sprzedaży – mówi Jolanta Tkaczyk.

Jednak, w dłuższym terminie, efekt może być odwrotny. – W perspektywie długoterminowej dalsze rozprzestrzenianie się wirusa może oznaczać kłopoty z zapewnieniem najbardziej pożądanych produktów, z logistyką, a także z obsadą sklepów. Paradoksalnie, wirus może przyczynić się również do powstrzymywania się przez chwilę od większych zakupów przez klientów. Może się tak stać z tego powodu, że zgormadzone zapasy trzeba będzie zużyć – tłumaczy.

Ekspertka wskazuje, że niestety, jak w każdej sytuacji kryzysowej – ktoś traci, a ktoś zyskuje. – Branża odzieżowa, meblarska, AGD i RTV w wyniku zamknięcia centrów handlowych zaczynają odczuwać spore problemy. Pewną szansą dla nich jest sprzedaż przez internet – mówi Jolanta Tkaczyk.

E-commerce zwiera szyki

Tum bardziej, że Polacy tłumnie ruszyli do e-sklepów. Jak wynika z analizy Koszyka cen dlahandlu.pl z dnia 17 marca, e-sklepy nie tylko borykają się z brakami towaru, ale także znacząco podniosły ceny od początku 2020 roku. W wybranych e-placówkach makaron podrożał nawet o 1 zł na opakowaniu. Znacznie droższy jest też drób i wędliny, a suma rachunku za zakupu 50 podstawowych produktów podskoczyła w wybranych e-sklepach nawet o 40 zł.

Internetowy sklep spożywczy Frisco.pl zauważył gwałtowny wzrost sprzedaży już w ostatnim tygodniu lutego. Od tego czasu sprzedaż systematycznie rośnie. W dalszym ciągu na wysokim poziomie pozostaje wartość koszyków zakupowych – mowa tutaj o ponad 25-procentowym wzroście względem sytuacji z początku roku, jak również średniej z 2019. Wynika to ze zwiększonej liczby produktów kupowanych przez każdego klienta.

– Szczególnie silne wzrosty obserwujemy na produktach podstawowych i z długim terminem ważności. Ich sprzedaż wzrosła trzykrotnie lub nawet czterokrotnie. Obecnie tygodniowo sprzedajemy ich tyle, ile normalnie w ciągu miesiąca. Wzrosła nie tylko wartość koszyków, ale także liczba zamówień oraz liczba nowych klientów – wyjaśnia Jacek Palec, prezes Frisco.pl.

Na e-handlu mogą zyskać sklepy non-food, które znalazły się w szczególnie trudnej sytuacji, nie tylko ze względu na zamknięcie galerii handlowych. Można się spodziewać, że popyt na elektronikę, zabawki czy wyposażenie domu będzie teraz mniejszy, gdyż Polacy będą oszczędzać domowe budżety na niepewną przyszłość.

Jednak nie wszyscy są przekonani, ze e-commerce rozwiąże problemy handlu. – W wyniku problemów logistycznych, na przykład związanych z brakiem dostępności kurierów lub po prostu towarów, niekoniecznie to rozwiązanie może stanowić remedium na trudne dla handlu czasy – ocenia Jolanta Tkaczyk.

Pracownik na wagę złota

Wąskim gardłem dla handlu detalicznego może okazać się niedobór pracowników. Wiele osób skorzystało bowiem z możliwości otrzymania zasiłku na opiekę nad dziećmi – z powodu zamknięcia placówek oświatowych rząd zaproponował takie wsparcie dla rodziców dzieci do lat 8.

– Istnieje realne ryzyko braku personelu w sklepach. Przy bardzo dużej liczbie osób zarażonych może dojść do sytuacji, że szczególnie mniejsze punkty będą się zamykać, a większe – wprowadzać daleko idące restrykcje i ograniczenia w liczbie osób obsługiwanych. Wielu pracowników handlu obawia się o własne zdrowie, bo to oni są, tak jak i lekarze, pielęgniarki, kurierzy czy listonosze na pierwszej linii frontu – tłumaczy Jolanta Tkaczyk.

Na problem braku pracowników zwróciła uwagę Polska Izba Handlu. – Głównym problemem, z jakim spotyka się teraz sektor, jest brak ludzi do pracy – mówi Maciej Ptaszyński. PIH widzi następujące powody niedoborów pracowników: opieka nad dziećmi, obawa przed zarażeniem się koronawirusem, brak możliwości zatrudniania pracowników tymczasowych (głównie z Ukrainy), którzy stanowią obecnie ok. 30% załogi centrów dystrybucyjnych.

Zdaniem organizacji, środkiem zaradczym byłoby np. dodatkowe wsparcie finansowe dla rodziców, którzy mimo uprawnienia do opieki nad dzieckiem decydują się na kontynuowanie pracy, a także wdrożenie procedur i zapewnienie środków zwiększających bezpieczeństwo osób pracujących w handlu żywnością – szczególnie pracowników sklepów i hurtowni.

Sieci na własną rękę już próbują wdrożyć takie rozwiązania i deklarują premie za wzorową frekwencję. Z naszych informacji wynika, że na bonusy finansowe mogą liczyć m.in. pracownicy sklepów Lidl, Biedronka oraz Makro.

Czego można się spodziewać

W odpowiedzi na spodziewane spowolnienie gospodarcze (a być może nawet recesję), rząd przygotował pakiet rozwiązań, które przedstawił w środę po południu. Zdecydowano się przeznaczyć 212 mld złotych na "tarczę antykryzysową". Pakiet pomocowy składa się z pięciu filarów, w tym ochrony dla pracowników i ochrony dla przedsiębiorców (m.in. gwarancje kredytowe, mikropożyczki, szereg rozwiązań płynnościowych dla zamortyzowania spadku wzrostu gospodarczego). Przewiduje m.in. czasowe przywrócenie w niedziele zaopatrzenia sklepów i handlu.

Czy pakiet pomoże firmom z sektora handlowego – zobaczymy. Jedno jest pewne. Handel musi przygotować się na trudne czasy.

– Trudne, ponieważ nawet jeśli obroty krótkoterminowo wzrastają choćby w wyniku paniki związanej ze strachem przed wirusem i chęcią gromadzenia zapasów, to długofalowo trzeba zadbać o dostępność towarów i pracowników. Sytuacja jest tak dynamiczna, że doprawdy trudno wyrokować ostatecznie, jak długo potrwa i jakie skutki przyniesie pandemia – mówi Jolanta Tkaczyk.

– W tej chwili można jedynie spekulować, że rynek zostanie mocno przebudowany, tym bardziej jeśli obecna sytuacja potrwa do czerwca. Z olbrzymimi stratami muszą się liczyć centra handlowe i sprzedawcy produktów, które nie zaspakajają podstawowych potrzeb w czasach zarazy. Na znaczeniu mogą zyskać natomiast mniejsze punkty handlowe, bo w nich ludzie mogą czuć się bezpieczniej. Jednak z drugiej strony mogą mieć one problemy z brakiem pracowników, w razie dużej fali zachorowań – dodaje.

Zdaniem Marii Andrzeja Falińskiego, handel nie utraci zaufania Polaków. Jednak wszelkie nowe zaostrzenia, które zamierza wprowadzić rząd na skutek epidemii, powinny być przemyślane, by nie stworzyć wrażenia odcięcia dostępu do produktów, a także z powodów finansowych.

– Da o sobie boleśnie znać polityka obkładania firm handlowych i przetwórczych podatkami, ZUS-em, a także wymogami co do poziomu płac minimalnych – słowem, całym „socjalem systemowym”. Nadto firmy – szczególnie mniejsze – nie mając kapitału z powodu kosztów socjalu – będą musiały sięgnąć po kredyty. Spadnie też popyt, bo nastąpią zwolnienia. Grozi nam niestety kryzysowy mechanizm ssąco-tłoczący o charakterze stagflacyjnym – podsumowuje Maria Andrzej Faliński.

(18.03.2020 za dlahandlu.pl/PB)


Współpraca