Komentarz Redaktora Naczelnego Krzysztofa Wróblewskiego

Rządy premiera Matusza Morawieckiego totalnie zlekceważyły zagrożenia płynące z bezmyślnego importu zboża ukraińskiego. Wprawdzie w końcówce swojego rządzenia próbowano ten problem naprawić, ale zboże już się rozsypało i do dzisiaj jest problemem! Oby podobnego błędu nie popełnił rząd premiera Donalda Tuska, nie ze zbożem, ale z mlekiem. Jest jeszcze czas na reakcję, bo mleko się jeszcze nie rozlało, ale niewiele do tego brakuje.






Z całym szacunkiem
dla innych działów produkcji rolnej, ale załamanie polskiego mleczarstwa na skutek konkurencji ze strony mleczarstwa ukraińskiego jest początkiem końca polskiego rolnictwa. I ten proces może się zacząć jeszcze przed wejściem Ukrainy do UE. Widzą to rolnicy jak i większość kadry kierowniczej polskich firm mleczarskich. Wiem o tym, bo z racji długoletniej działalności w branży mleczarskiej – od 1990 roku – na bieżąco rozmawiam o gorących tematach. A do takich należy wspomniane zagrożenie, które znacznie podsyciło polsko-ukraińskie memorandum podpisane 17 czerwca w Białymstoku z inicjatywy pani Agnieszki Maliszewskiej dyrektora biura Polskiej Izby Mleka i Arsena Didura dyrektora wykonawczego Związku Przetwórców Mleka Ukrainy.  O zagrożeniach wynikających z tego paktu pisałem w poprzednim komentarzu. Postawiłem też konkretne pytania pani dyrektor Agnieszce Maliszewskiej, która nie stroni od wywiadów, jest też bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Z tego co wiem, pani dyrektor nie wypowiedziała się na ten temat, po publikacji mojego komentarza.  Jedno jest pewne, pani Agnieszka strzeliła w kolano, ale nie swoje, tylko w kolano sekretarza stanu w Ministerstwie Rolnictwa: posła Stefana Krajewskiego, który teraz musi się tłumaczyć rolnikom, że nie jest garbaty. Nie jestem też zadowolony z formy protestów rolników przed siedzibą PIM w Białymstoku, którzy na transparentach postulowali, żeby zmienić nazwę Polskiej Izby Mleka na Ukraińską Izbę Mleka.  Przypomnę tutaj, że szefem Polskiej Izby Mleka jest mój serdeczny przyjaciel prezes Grzegorz Gańko z OSM Sierpc. Wiem też, że nie tylko on, ale też prezes Dariusz Sapiński z Mlekovity czy też prezes Zbigniew Kalinowski oraz inni widzą ukraińskie zagrożenia do polskiego mleka. Mam też nadzieję, że szybko się wypowiedzą na temat tego memorandum. O ile wiem, nie uczestniczyli oni w ceremonii jego podpisania.  Ale czas się cofnąć o ponad 20 lat. 

Gdy rząd premiera
Jerzego Buzka pod koniec lat dziewięćdziesiątych rozpoczynał rozmowy na temat warunków przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, było już wiadome, że  największe ówczesne unijne potęgi rolnicze obawiają się konkurencji naszego mleczarstwa.  A przecież w 1996 roku, jeszcze za czasów rządów SLD-PSL, 21 procent gospodarstw zajmujących się chowem krów mlecznych posiadało 283 tysięcy dojarek bańkowych, zaś   9,4 tys. gospodarstw posiadało 122,8 tysięcy schładzalników konwiowych. Co oznaczało, że dominującym sposobem pozyskania surowca był dój ręczny, a schładzanie baniek odbywało się w studniach albo za pomocą zamrożonych petów. W tym samym roku tylko 0,45 procent gospodarstw posiadało dojarki przewodowe (5,9 tys. sztuk), a w dwóch procentach gospodarstw były zainstalowane zbiorniki, których było 25,7 tysięcy sztuk.  Tuż przed wstąpieniem do UE – w 2002 roku, kiedy znowu rządziła koalicja SLD-PSL – mieliśmy znacznie mniej gospodarstw zajmujących się produkcją mleka! Jednak w 30 procentach gospodarstw mleko było pozyskiwane za pomocą dojarek, w tym 253 tysięcy dojarek bańkowych i 9,6 tysięcy dojarek przewodowych. Natomiast schładzalników zbiornikowych było wówczas 77,6 tysięcy sztuk (posiadało je 8,9 procent gospodarstw)  a schładzalników konwiowych 162,6 tysięcy sztuk  (posiadało je 18,6 proc. gospodarstw). Owszem na Podlasiu, Mazowszu, w Wielkopolsce, czy też w województwie Warmińsko-Mazurskim było sporo nowoczesnych gospodarstw mlecznych, ale w większości daleko im było do średniego unijnego gospodarstwa. A mimo tego poczucie zagrożenia, płynące wyłącznie z możliwości rozwoju polskiej branży mleczarskiej, w takich państwach jak Francja, Niemcy czy też Holandia było jeszcze większe niż w momencie rozpoczęcia rozmów akcesyjnych za premiera Jerzego Buzka, którego negocjatorzy postawili stronie unijnej wysokie wymagania co do rozwoju sektora mleczarskiego. Niestety poszliśmy na skróty i mimo oporów wicepremiera Jarosława Kalinowskiego i innych polityków PSL, w tym obecnego ministra Czesława Siekierskiego, premier Leszek Miler zgodził się na niedobre rozwiązania regulujące funkcjonowanie polskiego mleczarstwa w strukturach UE. I tak kwota mleczna wypracowana na podstawie patologicznego pod względem klimatycznym roku referencyjnego okazała się zbyt mała. Już mała Litwa dysponowała – jak na swoje warunki – znacznie lepszą kwotą. Polscy rolnicy płacili srogie kary za przekroczenie kwot mlecznych, płacili też sporo za ich kupno od sąsiadów.

Rolnicy zadłużali się w bankach
na kupno kwot, zamiast wydawać pieniądze na modernizacje gospodarstw. Rozwijała się też baza przetwórcza. Chociaż stosunkowo szybko ograniczono dużym zakładom mleczarskim dostęp do pieniędzy unijnych. Ale mimo tego Polska jest potęgą w mleczarstwie, nie tylko na skalę europejską, ale też światową. Czy duże ukraińskie gospodarstwa mogą być zagrożeniem? Oczywiście, że mogą. Każdy rolnik wie, że produkcja zbóż, pasz jest w Ukrainie tańsza. Każdy wie też, że Ukraina jest też potęgą w produkcji soi. Wpompowanie ponad 3 miliardów euro unijnej pomocy w rozwój ukraińskiej branży mleczarskiej może przewrócić mleczarski stolik nie tylko w Polsce, ale też w innych państwach Unii. Niektóre państwa dysponujące kapitałem jak np. Niemcy czy też Holandia z racji ideologii  „Zielonego Ładu" mogą przenieść część swojej produkcji mlecznej na Ukrainę. Jednak w Ukrainie mają się też rozwinąć nie tylko gigantyczne farmy mleczne, ale też średnie i małe gospodarstwa. Co dobitnie uwypuklił w swoim komentarzu pod tytułem Masło na podłodze w numerze 28 Tygodnika Rolniczego redaktor naczelny Paweł Kuroczycki. Cytuję „...Państwowy Rejestr Rolny, odpowiednik naszej ARiMR, wstrzymał przyjmowanie wniosków na dotacje dla krów, bo skończyły się na to pieniądze. Program skierowano do gospodarstw utrzymujących do 3 do 100 krów… Rolnicy mogli otrzymać 7000 hrywien, czyli po 630 złotych za sztukę".
No cóż, w momencie totalnego tąpnięcia w polskim mleczarstwie przydałaby się taka pomoc dla polskich gospodarstw. Dodajmy, że jest to pomoc natury bezwarunkowej. Jestem przekonany, że ta informacja zainteresuje nie tylko ministra Czesława Siekierskiego. Ale też i premiera Donalda Tuska, a może nawet i ambasadora USA: Marka Brzezińskiego. Pani Agnieszko w imieniu całej branży mleczarskiej proszę o pomoc! Tutaj należy się wyjaśnienie, że pni dyrektor Maliszewska była jedynym przedstawicielem branży mleczarskiej na przyjęciu z okazji Dnia Niepodległości zorganizowanego przez ambasadę USA. Czym się pochwaliła w mediach społecznościowych. 
Protest rolnikow pod siedzibą PIM
Protest rolnikow pod siedzibą PIM
Protest rolnikow pod siedzibą PIM
Protest rolnikow pod siedzibą PIM
Protest rolnikow pod siedzibą PIM

Współpraca